niedziela, 10 marca 2013

Nowe postacie

Francisco Nicolas Lachowski ( Frans, F, )

Wzrost: 180 cm
Waga: 61 kg
Kolor oczu: brązowy
Kolor włosów: brązowy
Kolor cery: jasna, purpurowa
Miejsce urodzenia: Polska
Data urodzenia: 13 Maj
Wiek: 18 lat
Znaki szczególne: uwydatnione kości policzkowe, przenikliwy wzrok
Rodzina:
- Matka: Milian; sprzątaczka
- Ojciec: nie żyje
Hobby: modeling, imprezy
Motto: "Żyj swoimi snami i nigdy się nie budź"

Hunter Gerard Stevens ( Stev, H )

Wzrost: 174 cm
Waga: 65 kg
Kolor oczu: niebieski
Kolor włosów: ciemny blond
Kolor cery: jasna, zarumieniona
Miejsce urodzenia: Bradford, London
Data urodzenia: 28 Kwiecień
Wiek: 17 lat
Znaki szczególne: delikatne piegi
Rodzina:
- Matka: Anastazja; zajmuje się domem
- Ojciec: Fryderyk; informatyk
- rodzeństwo: młodsza siostra Candy
Hobby: taniec, sport, muzyka
Zwierzęta: kotka Fila
Motto: "Czas leczy rany"

Stella Monica Floor ( Stella, Floor )

Wzrost: 178 cm
Waga:  56 kg
Kolor oczu: niebiesko brazowy
Kolor włosów: naturalny brąz, obecnie blond
Kolor cery: jasna, papierowa
Miejsce urodzenia: Cambrige, UK
Data urodzenia: 16listopad
Wiek: 17 lat
Znaki szczególne: duże, dwukolorowe oczy, falowane włosy
Rodzina:
- Matka:  Amelia; modelka
- Ojciec: Louis: projektant mody
- rodzeństwo: starszy brat Mathue (20 lat)
Hobby: modeling
Zwierzęta: kotka Cassy
Motto: "Jeśli ktoś nienawidzi Cię bez powodu, daj skurwysynowi powód."


Franky

Rozdział 5 

*w tle*

Świat nie jest taki jak go malują. Nic nigdy nie idzie po naszej myśli. Jesteśmy z tymi, z którymi nam wygodniej, zamiast z tymi których naprawdę kochamy. Bo tak jest prościej. Jasne, że jest. Dawniej gardziłam takimi ludźmi, ale teraz sama się taka stałam. Robię to na co mam ochotę, bo tak wygodniej. Swoim zachowaniem ranie innych i nie wiem dlaczego tak jest, dlaczego tak robię. Nie wyparzony język nie jest najlepszym rozwiązaniem problemu. Dlaczego nie pozwolę, aby i do mnie miłość przyszła. Dlaczego jestem tak cholerną suką i ranię wszystkich w kolo. Dlaczego nie dopuszczę myśli, że może ktoś kocha mnie równie mocno jak ja kocham jego. Nie odwzajemniona miłość boli. Ale jeszcze bardziej, gdy my ranimy bliskich. Chciałam stać się obojętna na innych, nie liczyć się z ich zdaniem, być królową własnego losu. Przeżyć swoje życie. Ale coś wymknęło mi się spod kontroli. Popełnianie tych samych błędów nie jest najlepszym rozwiązaniem. Popełnianie jakich kolwiek błędów nie jest rozwiązaniem. Joe miał racje, że się zmieniłam, ale już nie potrafię być inna. A teraz przez swoją obojętność idę sama nocą, po ciemnej i mokrej ulicy. Głupia pogoda, głupia noc, głupia ja.
-Franky, to ty? - usłyszałam niepewny głos za moimi plecami. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, ze ktoś za mną idzie. Cała zapłakana odwróciłam głowę i popatrzyłam na nieznajomą osobę, którą okazała się Darsy. Nie mogłam wykonać, żadnego ruchu, nadal w głowie miałam tą straszną historie, która wydarzyła się w domu Shelley'ów. Nadal pamiętałam, jego słowa i moje raniące. Dlaczego, mnie okłamał, dlaczego nie powiedział mi prawdy o nim i Stelli, dlaczego dowiedziałam się tego od osób trzecich. Dlaczego? Myślałam, że to co nas łączyło, było czymś więcej niż tylko przyjaźnią, ale być może traktowałam to zbyt poważnie. Ale skoro go kochałam, dlaczego poszłam do innego? Sama już nie rozumiem moich czynów, nie rozumiem już siebie.
-Nie wiem, czy mogę to znieść dłużej. Nie wiem, co robić.- powiedziałam i od razu się do niej przytuliłam. Bardzo tego w tym momencie potrzebowałam. Chciała aby ktoś, mnie przytulił i powiedział te głupie słowa "wszystko będzie ok.". Ale Darsy taka nie jest.
-Pieprzyć to- wzruszyła tylko ramionami i swoją chuda ręką pogłaskała mnie po mokrych włosach. Nie była tak przemoczona jak ja. Miała na sobie śliczną zgniłozieloną kurtkę, z skórzanymi rękawami, czarne, starte rurki na kolanach i ciężkie buty, a w ręce trzymała biały parasol. Darsy, ma swój niepowtarzalny styl. Ona jest niepowtarzalna. Nigdy nie spotkałam równie zwariowaną i pełną energii osoby, jak ona. 
Najwidoczniej Darsy musiała wracać od swojego chłopaka Arthur'a. Są naprawdę udana parą. Chodzą ze sobą już ponad rok i nic nie zapowiada się na to, aby to był koniec. Tak bardzo jej tego zazdroszczę. Chciałabym mieć kogoś, do kogo mogę się przytulić i powiedzieć wszystko, co mnie meczy, jednak ja tak nie umiem. Nie potrafię być kochaną i słodką dziewczyną. Wiem, że od razu zranię drugą osobę, nawet jeśli bardzo bym ją kochała. Nie potrafię długo wytrwać w jednym, nieważne jak bardzo bym tego chciała i do tego dążyła. Chłopak naprawdę musi mnie zaczarować, abym go pokochała, równie mocno jak on mnie. Żaden mój związek nie był jeszcze z miłości, wszystko kręciło się raczej w koło bezpieczeństwa.
-Chcesz iść zemną do Starbucks'a? Na wielką, kaloryczną Vanilla Late. Wiem, że ją lubisz najbardziej. Ja stawiam- w zabawny sposób Darsy poruszała swoimi brwiami. Nie czekając na moją odpowiedz złapała mnie za rękę i podstawiła pod moja głowę swój parasol, tak, aby deszcz już na mnie nie padał. Szłyśmy dość długo milcząc, Darsy dała mi się wypłakać, nie pytając mnie o powód. To w niej tak bardzo lubiłam. Nigdy nie zadręczała mnie pytaniami "ale co się stało", "opowiedz mi o tym", "dlaczego płaczesz", bo wiedziała, że jeśli będę chciała o wszystkim powiedzieć, porostu to zrobię. Darsy wolała mnie rozśmieszać , czy też odciągnąć moje myśli od przykrej sytuacji, niż prawić kazania, co i jak powinnam zrobić.
-Ładne mamy noce w Cambridge. - odezwała się nagle moja farbowana na czarno przyjaciółka - Naprawdę bardzo lubię nimi spacerować, sprawiają, że mam ochotę tworzyć nowe obrazy. Wiesz, namalowałam ostatnio bardzo ładny krajobraz, był taki spokojny i w ogóle do mnie nie pasował. Uświadomiłam sobie w tedy, ze się zmieniałam. Nie wiem, czy na lepsze, nie mi to oceniać. Ale nie przejmuje się już dniem wczorajszym, żyje teraźniejszością, a przyszłość zostawiam na jutro. Rozumiesz co chce ci przez to powiedzieć? - nic jej nie odpowiedziałam tylko lekko podniosłam kąciki ust.
Zrozumiałam te słowa, po swojemu. Nie mogę się dłużej zadręczać, dlatego...
-Musze już iść. - szepnęłam, odwracając się od Darsy na pięcie. Jednak po kilku krokach, zatrzymałam się i wróciłam do mojej przyjaciółki, która stała nieruchomo w miejscu, zapewne nie rozumiejąc co się dzieje. - Dziękuje.
Uwolniłam ją z uścisku i pobiegłam w stronę dobrze znanego mi domu. Zapukałam w duże, masywne drzwi. Po kilku sekundach, które trwały dla mnie wieczność, ktoś nacisnął na klamkę. Drzwi się otworzyły, a w progu stanął, ten sam, uśmiechnięty przyjaciel "od potrzeby".
- Kogo my tu mamy? - zapytał z drwiną, widocznie naćpany wysoki chłopak.
Francisco, bo tak ma na imię, jest moim byłym chłopakiem, ale i zarazem dilerem. Poznaliśmy się przez przypadek i przez przypadek działy się wszystkie inne rzeczy. To on pierwszy pokazał mi narkotyczny świat i to on był moim pierwszym chłopakiem. Wszyscy powtarzali nam, że jesteśmy dla siebie stworzeni i ja też w to wierzyłam. Ale obydwoje żyliśmy w iluzji, którą sami tworzyliśmy. Robiliśmy zwariowane rzeczy, na które nikt by się nie odważył, spędzaliśmy razem każdą wolną chwile. Po zerwaniu nadal utrzymywaliśmy bliskie kontakty. Niestety, nie mogłam tego dłużej ciągnąć. Pomimo, ze nie byliśmy już parą, nadal tak się zachowywaliśmy. Nałóg w jaki wpadliśmy, był na tyle głęboki, że musieliśmy to rzucić. Razem by się nam to nie udało, jedynie osobno byliśmy w stanie zerwać z dragami. Postanowiliśmy się rozstać i nie utrzymywać żadnych kontaktów. Podczas, gdy ja zmagałam się z nałogiem, on zaangażował się w modeling. Został sławnym Francisco Lachowskim, znanym na całym świecie. Zapomniał przyjaciół i swoją była dziewczynę.
Nie sądzę jednak by nasz związek był udany. Idealnie do siebie pasowaliśmy i tworzyliśmy iluzje udanego związku, który tak naprawdę taki nie był. Często się kłóciliśmy, on mnie szarpał, a ja go biłam. Jednak po tym wszystkim, potrafiliśmy pieprzyc się na stole kuchennym czy obmacywać w parku, na ławce. Związek, który miał na celu nas zaspakajać, a nie dawać poczucie bezpieczeństwa. Lecz ludzie nie znali prawdy, zazdrościli mi, że mam tak pięknego chłopaka. Ale wygląd to nie wszystko.
Francisco zawsze, ślicznie wyglądał, ale teraz, po tylu miesiącach rozłąki zdałam sobie sprawy, ze pociągał mnie tylko seksualnie i tylko z wyglądu. Jego niesforne, gęste, brązowe włosy dodawały mu kilku centymetrów wzrostu. Oczywiście nie było to potrzebne, bo Francisco od zawsze był przystojnym, wysokim młodym mężczyzną, na którego leciały wszystkie dziewczyny.
Popatrzyłam w jego oczy, które niczym się nie zmieniły od ostatniego razu gdy się z nim widziałam. Nadal były tak ciepło brązowe, pomimo, że zakrywała je szklana otoczka, wywołana duża ilością narkotyku. A jednak się nie myliłam, Francisco nadal brał. Powoli przesunęłam swój wzrok z jego oczów, na ponętne usta i zachciałam się w nie wtopić, tak namiętnie jak zawsze to robiliśmy. Potrzebowałam czyjejś czułości, a nawet agresji, a on zawsze mi ją dawał.
Chłopak oparł swoją prawą rękę o framugę drzwi i zwierzbił nią włosy, lekko przymrużając oczy. Wyglądał naprawdę seksownie. Miał biały podkoszulek z dekoltem w kształcie serka, a na to jeansową koszulę, z podwiniętymi rękawami. Do tego obcisłe czarne rurki i tego samego koloru buty do szpica. Jak zwykle jego wygląd i słodki, męski zapach przyprawiał mnie o zawrót głowy.
-Nic się nie odezwiesz? Tyle czasu się nie widzieliśmy, powinnaś mieć dużo do powiedzenia. Ahh - westchnął- zapomniałem, ze ty mało mówisz,
-Daruj sobie Francisko, nie po to tu przyszłam. Zerwaliśmy, bo tak było dla nas lepiej, poza tym...
-To ty zerwałaś Franky - wtrącił oblizując usta - Mogliśmy być na zawsze razem, zepsułaś to kochanie.
-Jasne.- odparłam z drwiną. - Nie zaprosisz mnie do środka? - unosząc jedną brew, popatrzyłam w głąb ciemnego mieszkania. Chłopak otworzył szerzej drzwi bym mogła wejść, niepewnie zrobiłam krok do środka. W pomieszczeniu unosiło się sporo dymu, z salonie słuchać było muzykę i śmiechy osób, których głos sobie nie przypominałam. Niepewnym krokiem kierowałam się ciemnym korytarzem do pokoju z którego dochodziły odgłosy. W pewnym momencie mój były chłopak złapał mnie za łokcie i odwrócił, tak abym stała naprzeciw jego. Zaskoczona jego ruchem, obronnym gestem wyrwałam swoją dłoń. Czy to nie dziwne, ze każdy napotkany prze zemnie chłopak robi, za każdym razem to samo?
-Wiem po co wróciłaś, ale nic niema za darmo. -szepnął mi do ucha agresywnym, ale i seksownym głosem. Chrypka, która była spowodowana dużą ilością papierosów, sprawiała, ze jego głosy wydawał się jeszcze bardziej niemiły i ostry. Ale podniecało mnie to.
Swoje chude i zimne dłonie położyłam na jego brzuchu co wywołało jego dreszcz. Uśmiechnęłam się do niego, a Francesco zgarnął kosmyk włosów z moich zielonych oczów. Zaczęliśmy się całować. Najpierw powoli i delikatnie, ale już po chwili odechciało nam się jakoś szczególnie starać. Bo po co? Wziął mnie na ręce, a ja swoje nogi oplotłam wokół jego bioder. Niezdarnie weszliśmy do środka lecz nie zaszliśmy daleko. Usiadłam na schodach ciągnąc go do siebie. Nie przestawialiśmy się całować, głośno oddychaliśmy. Ciągnęło nas do siebie odkąd tylko otworzył mi drzwi, ale niestety, chyba tylko fizycznie. Chwycił w swoje dłonie swoją koszulkę, która już po chwili znalazła się na ziemi. Po kilku minutach zrobiło nam się niewygodnie na twardych schodach, więc ponownie wziął mnie na ręce niosąc do sypialni. Kiedy już leżałam na łóżku nachylił się nade mną zdejmując mi koszulkę. Rozpięłam szybko swój stanik i niezdarnie zrzuciłam spodenki. On zrobił to samo. Kiedy na chwilę się od siebie oderwaliśmy wstał i podszedłem do szuflady, z której wyjął gumkę. Nie chcemy przecież dziecka. Kładąc się obok mnie na łóżku myślałam ile jeszcze będę udawać, że nic nie czuje do Jay'a. Przytulił mnie do siebie, tak jakby zauważył, ze zaczęłam myśleć o czymś innym. Zapewne nie chciał bym się rozmyśliła, wiec mocniej poruszał się
delikatnie w przód i w tył. Słychać było moje ciche jęknięcie. Westchnął głośno kładąc się na mnie. Już po chwili było po wszystkim. Oboje głośno dyszeliśmy wpatrując się w sufit. Żadne z nas nie miało ochoty na jakiekolwiek rozmowy. I dobrze. Odwróciłam głowę w stronę mojego byłego chłopaka, a on pogłaskał mnie delikatnie po policzku. Przymknęła oczy, przy czym delikatnie się uśmiechnęłam. Chwycił moją rękę i położył ją sobie na brzuchu. Pocałował mnie w usta i już po chwili usnął. Leżałam jeszcze chwile w bez ruchu, zastanawiając się co ja wyprawiam. Jeszcze kilka dni temu byłam z Jai'em i to właśnie jego wyobrażałam sobie jako przyszłego chłopaka. To z nim wiązałam swoje przyszłe dni. To z nim się całowałam, przytulałam i spędzałam swoje wolne chwile. Potem był Jorge. Joe, którego właśnie zraniłam i zostawiłam samego w pokoju, gdy on niemal wyznał mi miłość. Ale czy jego wyznania były prawdziwe? Przecież ma dziewczynę. A ja mam prawie chłopaka. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że ranie każdego w koło mnie. Każda osobę, która chce się do mnie zbliżyć. Każdy mój błąd się za mną ciągnie. Musze w końcu zdecydować kogo wybieram i przestać być tą zimną suką. Joe, Jai, a nawet mój przyjaciel Nathan, ich wszystkich zraniłam. Dlaczego tak robię? Sama sobie nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Nie chce ich stracić, są zbyt ważni w moim życiu. A na dodatek tego, jeszcze pojawił się Francesco. Sama sobie komplikuje życie.
W końcu przypomniałam sobie poco tutaj przyszłam. Delikatnie podniosłam głowę i oprałam się na łokciach. Głęboko westchnęłam. W ciemnym pokoju nie mogłam zbyt wiele dostrzec, popatrzyłam na stolik znajdujący się obok łóżka, a na nim znalazłam małą foliową torebeczkę, z białym, sypkim proszkiem. Delikatnie wstałam tak by go nie obudzić. Popatrzyłam jeszcze tylko na niego. Przypomniały mi się nasze wszystkie wspólnie spędzone noce. Na nowo ujrzałam w nim zauroczenie, które do niego czułam, prze cały ten czas. Ubrałam jego koszule, którą znalazłam na podłodze i zabrałam ze szafki nocnej torebeczkę. Stojąc nad łóżkiem zastanawiałam się co teraz mogę zrobić? Przecież osiągnęłam cel , mogę już sobie pójść. Seksem zapłaciłam przecież za działkę. A jednak nadal czułam, że to nie wszystko. Wiedziałam, ze następnego dnia tu wrócę po więcej, dlatego ucałowałam go w policzek i powoli zeszłam z schodów, na których jeszcze kilka minut temu, całowałam się z F. Równie cicho weszłam do salonu, w którym spali zaćpani ludzie. Na podłodze waliły się puste butelki, śmieci i ubrania, trudno było zrobić jakikolwiek krok. Cały dom wyglądał jak melina i zapewne tak też był traktowany. Nie sądzę by F ich znał, zawsze tak było, nawet za czasów kiedy z nim byłam. Wtedy mi to nie przeszkadzało, ważne dla mnie było tylko to, aby wciągnąć kolejną kreskę działki i poczuć ta ulgę, którą myślałam, że dają mi narkotyki.
Było grubo po północy. Gdy dobiłam się już do niskiego stolika, ręką zgarnęłam na ziemie wszystkie butelki i przykucnęłam przy nim. Za mną leżał jakiś chłopak, prawdopodobnie z mojego wieku, który usnął z papierosem w ręku. Wyciągnęłam mu go i włożyłam do swojej buzi, zaciągając się. Obok, z popielniczki, ulatywał dym, niedopalanego papierosa. Położyłam na stoliku folijkę, którą ściskałam w ręce. Z nerwów moja ręka była cała czerwona i mokra.W niezdarny sposób wysypałam jej zawartość na stolik i szukałam jakiegoś przyrządu do wyrównania i podzielenia działki. Znalazłam w lewej kieszonce koszuli Francisca banknot stu funtowy. Dokładnie podzieliłam całą zawartość saszetki na cztery równe części. Tak dawno już tego nie rozbiłam, a jednak nie wyszłam z wprawy. Zastanowiłam się jeszcze chwile, czy aby na pewno chce znowu w to wejść, po tak długiej drodze męczenia się i rzucania nałogu. Jednak byłam już za blisko, aby się teraz z tego wycofać. Jeden głosik w mojej głowie, mówił mi abym spróbowała,a drugi wręcz odwrotnie, ale ja go nie słuchałam, chęć sięgnięcia była mocniejsza. Chciałam znów poczuć się beztrosko i wolno.
Szybkim ruchem zwinęłam banknot, przyłożyłam go do jednej z dziurek z nosa i do blatu na którym znajdował się narkotyk. W jednej chwili poczułam jak w moim wnętrzu coś się zmienia, a źrenice w moich oczach szaleją. Od razu poczułam tak długo oczekiwaną ulgę. Nagle stałam się na wszystkie moje problemy obojętna. Chciałam tańczyć, biegać, skakać. Chciałam żyć. Czułam jak dudni w mojej klatce piersiowej. Wstałam z brudnej podłogi i podeszłam do okna. Na zewnątrz świecił wielki, okrągły księżyc. Podniosłam rękę, aby go dotknąć, jednak zderzyła się ona z szybą. Przywarłam do niej ręką, a następnie zostawiając na niej ślad przejechałam po całej jej długości.
Narkotyk zaczął działać. Poczułam ogromną chęć, aby zatańczyć. Wzrokiem szukałam radia lub jakiegoś małego odtwarzacza MP3. Niewiele mogłam dostrzec w mroku, panującym w pokoju. Nagle jakby na moje zawołanie, światła się zaświeciły. Nie zawracałam sobie głowy pytaniem, dlaczego same się włączyły, chciałam tylko znaleźć ten przedmiot. Głośno westchnęłam i oddaliłam się od okna. W momencie, gdy odwracałam wzrok, zauważyłam jakąś niewyraźną postać stojącą w drzwiach. Pomimo, ze w pokoju było już jasno, ja nadal nie widziałam wyraźnie. Postać zbliżyła się do mnie, dopiero, gdy dzieliło nas raptem kilka kroków. Rozpoznałam w niej Darsy. Bardzo się zdziwiłam, gdy ja zauważyłam. Przecież to nie było możliwe, aby mogła się znaleźć w tym miejscu. Zaczęłam się bardzo głośno śmiać, ale po chwili zdałam sobie, sprawę, że nie chce obudzić osób śpiących w tym domu, dlatego uspokoiłam mój napad śmiechu i zadałam ledwie dosłyszalnym szeptem pytanie mojej koleżance:
- Co ty tu robisz Darscy? To nie jest miejsce dla Ciebie. - podeszłam do niej chwiejnym krokiem i złapałam za ramie. Odwróciłam ją w stronę wyjściowych drzwi.
-Nigdzie się nie wybieram - wyrwała się z mojego uścisku i usiadła na kanapie. Ku mojemu zdziwieniu, nie było już na nim śpiących ludzi, a w pokoju panował porządek. Nawet światła, nie raziły mnie już tak po oczach. Tylko w głowie trochę mi szumiało, a twarze były rozmazane
-Miałyśmy pójść razem do Starbucks'a, ale ty gdzieś uciekłaś, wiec postanowiłam, ze cię poszukam. No i znalazłam - szeroko się do mnie uśmiechnęła - nie dosłuchałaś mojej historii o obrazie. Wiesz jak on wygląda? Ohh, jest genialny. Wyobrażałam sobie, że to ja i Arthur. Bo wiesz my się kochamy i  nigdy żadne z nas by się tak nie zdradzało, jak ty zdradzasz chłopaków. Dziwna jesteś Franky. Nikogo nie kochasz? A może kochasz wszystkich dlatego puszczasz się na lewo i prawo? Mam nadzieje, ze jest ci wtedy przyjemnie, tak bardzo jak mi gdy maluje moje obrazy. Ten obraz jest niesamowity. Musisz go kiedyś zobaczyć. Są tam dwie zakochane osoby, ale co ty możesz wiedzieć o miłości. I ten chłopka z dziewczyną lezą sobie na górce i patrzą w niebo. Jest noc, taka jak teraz. Ten obraz jest piękny.
Nie mogłam znaleźć znaczenia jej słów. Obijały się o mnie, ale żadne z nich nie trafiło do środka, patrzyłam się tylko pytająco na jej uśmiechniętą minę i uśmiechałam razem z nią. Nagle Darsy wstała i tak po prostu skierowała się do wyjścia.
-Zaczekaj - krzyknęłam za nią, ale Darsy już tu nie było. Na jej miejscu pojawiła się Maggy
-Nigdzie się nie wybieram - odpowiedziała mi tymi samymi słowami co wcześniej ciemnowłosa.
-Ale gdzie jest Darsy?
-Źle robisz Franky! - wiecznie spokojna Mag, zaczęła na mnie bardzo głośno krzyczeć - zastanów się! Słyszysz! Jesteś okropna!
-Mag, co ty wygadujesz?
-Źle robisz!
-Wynoś się! Co ty tu właściwie robisz? Zostaw mnie!
-Jestem tylko w twojej wyobraźni! - zdezorientowana zmarszczyłam brwi, usiadłam na kanapie i przyjrzałam się swojemu odbiciu w szybie. Byłam bezradna, nie wiedziałam co się zemną dzieje. Głowa nie przestawała mnie boleć, szybko złapałam się za nią i przytkałam uszy, aby nie słyszeć krzyków i zarzutów Mag. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, moja koleżanka przestała na mnie krzyczeć, aż w końcu zniknęła. Już spokojniejsza, postanowiłam pójść do łazienki, aby opłukać twarz. Wierzyłam, ze wtedy ten koszmar się skończy. Weszłam do ciasnej, jasnoróżowej łazienki i oparłam się o blat umywalki. Wzięłam głęboki oddech i podniosłam głowę, aby przejrzeć się w lustrze. To co tam zobaczyłam przyprawiło mnie o mdłości. W lustrze odbijało się wychudzone, kościste ciało. Dokładnie było widać każdą kość i wiszącą skórę. Ręką dotknęłam obojczyka, ale zamiast go poczuć, ja poczułam kołnierz koszuli. Patrząc na siebie widziałam zwykłej budowy dziewczynę w koszuli, a patrząc w lustro widziałam wychudzoną anorektyczkę. Niepewnie spojrzałam na twarz, która była widoczna w lustrze. Nie byłą to moja twarz. Była to Blanca. Przestraszona tym co zobaczyłam, odkręciłam kurek z zimną wodą i nabierając ją w ręce, oblałam płonącą twarz, dając sobie przyjemne ukojenie. Postać w lustrze znikła, a ja zadowolona, choć nadal przestraszona tym co się stało, kolejny raz tego dnia bardzo głęboko odetchnęłam. Zamknęłam oczy, mocno je przyciskając. Miałam nadzieje, że to wszystko szybko się skończy.
-Kochanie - usłyszałam wołania dochodzące z salonu - kochanie! - niepewnie wyszłam tam, a na kanapie zauważyłam siedzącego Jai'a. Nie wiem dlaczego, ale poczułam ulgę. Szybkim krokiem przybliżyłam się do niego i usiadłam obok. On objął moje ciało i mocno do siebie przytulił, kołysząc w tylko sobie znany rytm. Czułam się w jego ramionach tak cholernie bezpiecznie. Nie chciałam, aby mnie puszczał, bałam się, że ten koszmar, który przed chwilą przeżywałam, znowu się powtórzy.
-Kocham cię Franky, kiedy w końcu to zrozumiesz? Musimy być razem, jesteśmy dla siebie stworzeni, nic nie zepsuje naszej miłości. Tak bardzo cię kocham, było by nam bezpiecznie, zaopiekowałbym się tobą, nic, nigdy by Ci nie groziło, poczułabyś co to znaczy prawdziwa miłość. Takiego uczucia, jakie ja darze Ciebie, nikt już by nie mógł ci dać, bo to ja dam ci wszystko co zapragniesz. Dlatego musisz powiedzieć, ze mnie kochasz i że będziemy na zawsze razem. Wtedy będzie ci bezpiecznie, tylko powiedz, że mnie kochasz- przekonywał mnie Jai. W tym momencie wierzyłam w każde jego słowo. Chciałam, żeby tak do mnie mówił i nigdy nie przestawał. Pomimo iż wydawało mi się, że mnie zmusza do wyznania mu miłości, powiedziałam to:
-Ja Ciebie też kocham Jai - po moich słowach w salonie rozniósł się głośny śmiech. Podniosłam głowę, którą miałam wtuloną w ramionach Jai'a. Moim oczom ukazał się Jorge. Siedział na niskim stoliku, na wprost kanapy. Wpatrywałam się w jego pełne złości spojrzenie. Bałam sie o siebie, ale wiedziałam, ze Jai mnie na pewno obroni. Jorge z kpiącym uśmieszkiem odchylił głowę w tył. Przełknęłam nerwowo ślinę
-Śliczne przedstawienie Franky, Brawa - Jorge w zwolnionym tempie klaskał w dłonie. - Jeszcze kilka dni temu to mnie podobno kochałaś- powiedział rudowłosy, cały czas się przy tym uśmiechając i spoglądając z charakterystycznym dla niego żalem w oczach. Nie wiedziałam, jak mogę wybrnąć z tej sytuacji. Tulący mnie Jai pchnął jedną ręką Jorge'a, a ja ze strachu odskoczyłam na bok. Bałam się, gdy nie byłam w jego ramionach, dlatego szybko uciekłam na zewnątrz, zostawiając za sobą bijących się chłopaków.
Usiadłam na schodach prowadzących do mieszkania i zaczęłam płakać. Nie wiem jak długo to robiłam, z zmęczenia zaczynałam tracić przytomność, bolały mnie oczy, które były już nadmiar spuchnięte. Bałam się tam wracać, bałam się, ze znów będę musiał przeżyć te historie. Byłam już pół przytomna, gdy poczułam ciepły dotyk na moich ramionach. W tym momencie wiedziałam, że nie są to wcześniejsze omamy. Pozwoliłam wsiąść się Francesco na ręce i wykończona usnęłam.

poniedziałek, 18 lutego 2013

Joe

* w tle

Rozdział 4


Czasem coś rani mnie tak, że cierpienie nie mieści się w moim ciele i czuję, że każda żyła pęka mi z bólu. Dni mijają ale ból nie. Rano po przebudzeniu mam wrażenie, że to tylko koszmarny sen, ale to trwa bardzo krótko. Chciałbym cofnąć czas i sprawić, aby mój wypadek nigdy nie miał miejsca. Wtedy wiedziałbym jak postąpić, nigdy nie popełnił bym tych samych błędów. Jestem taki... zmęczony, tym wszystkim. Czasem odechciewa mi się żyć, ale uparcie idę do przodu z uśmiechniętą miną. Sam sobie się dziwie, że jestem w tym taki dobry. Chyba doszedłem z tym do perfekcji, jeszcze nikt nie widział, abym był kiedykolwiek smutny. I czy nie tak to właśnie powinno być? Od kilku dni, znów chodzę do szkoły. To cudowne, móc widzieć tych ludzi. Tak bardzo się za nimi stęskniłem. W prawdzie Lori, na bieżąco wszystko mi opowiadała, co u kogo słychać, lub co się dzieje w szkole, ale to nie to samo, co zobaczyć to wszystko na własne oczy. Fajne, jest to, że i znajomi się za mną stęsknili. Ostatnio, często leże na swoim łóżku i myślę... o wszystkim. Wydaje mi się, że to przez ten wypadek. Głupie zdarzenie. Ten dzień miał być takim udanym. To właśnie wtedy między mną, a Franky coś zaiskrzyło. Coś poważniejszego, niż dotychczas. Dokładnie pamiętam jak tańczyliśmy na tej szklanej dyskotece, przytuleni do siebie, a świat się dla nas nie liczył. To może wydawać się śmieszne, ale tańczyliśmy postępując z nogi na nogę, bardzo powoli, tak aby ten moment trwał jak najdłużej. By jak najwięcej móc zapamiętać i cieszyć się swoją bliskością. Muzyka była wtedy tak szybka, a nasze kroki całkowicie do niej nie pasowały, ale my byliśmy w naszym świecie, w którym mamy tylko siebie. Czułem się bezpiecznie, trzymając ją w ramionach. Często wracam do tamtych chwil. Byłem najszczęśliwszym chłopakiem na tej dyskotece. Nikt się nie spodziewał takiego zwrotu akcji. Jedna chwila, a tak wiele zmieniła, gdybym był tylko bardziej ostrożny. Zmęczony po dyskotece i sprzątaniu po niej, wracałem do domu. Szła zemną tylko Pepe, wesoła, zawsze uśmiechnięta, ale bardzo porywcza i czasem denerwująca Pepe. Nie chciałem już z nią iść, męczyła mnie swoją obecnością. Na przejściu dla pieszych nie czekając na nią szedłem uparcie przed siebie. To był błąd. Usłyszałem tylko krzyk dziewczyny, a zaraz potem głośny łomot. Potem upadłem na ulice. Byłem tak oszołomiony, ze sam nie wiedziałem co się stało. To była zaledwie chwila. Szybko wstałem, otrząsnąłem się i o dziwno, o własnych siłach ukucnąłem pod ścianą dużego budynku  i zemdlałem. Zdążyłem tylko usłyszeć pisk opon odjeżdżającego pojazdu. A potem czułem już tylko ogromny ból w lewej ręce. Obudziłem się prawdopodobnie następnego dnia w szpitalu. Słońce przebijało się przez szpitalne okna. Byłem zdezorientowany, nie wiele pamiętałem z poprzedniego wieczoru. Za szklaną ścianą oddzielającą sale dla paciętów, a korytarz zobaczyłem smutna, zmęczoną twarz mojej mamy. Potem wszystko mi opowiedzieli, co się stało i jak tu trafiłem. Podczas mojego dwutygodniowego pobytu w szpitalu, odwiedziło mnie wiele osób. Przyjaciele, rodzice codziennie przy mnie byli, siostry, na okrągło ktoś przy mnie był, ale brakowało mi jednej osoby. Gdybym mógł wymieniłbym tych wszystkich którzy mnie odwiedzili na tą jedną. Franky - to jej najbardziej mi brakowało. Do końca miałem nadzieje, że jednak przyjdzie. Niestety myliłem się. A gdy już do końca straciłem nadzieje, że ją spotkam, ona jak gdyby nigdy nic pojawiła się. Uśmiechnięta i cały czas tak słodka, jak ją zapamiętałem. Ale teraz Franky się zmieniła, jest zimna i nieprzyjemna, tylko czasem, pozwala, abym odkrył w niej ta słodycz, która miała w sobie na samym początku, gdy ją poznałem. I każdego dnia poznaje ją na nowo. Pamiętam jak byłem wtedy zaskoczony, gdy stanęła w drzwiach do domu. Czułem od niej zapach papierosów, który starała się ukryć pod perfumami. Nadal tak słodkimi jak zawsze, choć to w niej pozostało takie same. Długo w tedy u mnie nie zabalowała. Weszła, posiedziała trochę i wyszła, tłumacząc się, że bardzo się spieszy. Nie obwiniam ją o to. Sam nie byłem zbyt skory do rozmowy. Dlaczego ? Sam nie wiem, to tak jakbym przestał czuć to co od dawna czułem. Jakby w jednej chwili to znikło. Nasze uczucia nie przetrwały próby czasu. Przynajmniej tak mi się wydawało. Razem z nią wyszły wszystkie nasze wspólne emocje i uczucia. Od tamtej pory staliśmy się dwójką nieznajomych. Z czasem sie trochę poprawiało, ale nie wiele. Żadno z nas nie okazywało jakich kolwiek chęci do kontynuowania naszej historii. I dopiero teraz, gdy wróciłem do szkoły, normalnie rozmawiamy, tak jakby przeszłość nie miała miejsca.
Dzień przed powrotem do szkoły zdałem sobie sprawę, dlaczego Franky nie starała się tego naprawić, tak jak na początku. Mój bliski przyjaciel przez przypadek wygadał się, że Jai planuje niespodziankę dla dziewczyny. Byłem bardzo szczęśliwy, że Jai, który również był moim przyjacielem, znalazł sobie dziewczynę. Miałem tylko nadzieję, ze będzie ona lepsza od Cory - jego byłej. Niemal się zakrztusiłem wodą, gdy dowiedziałem się, kim jest obiekt westchnień Jai'a. Franky. Znowu ona. To było dla mnie za wiele, pamiętam jak bardzo znienawidziłem wtedy, mojego byłego już przyjaciela. Miałem ochotę go uderzyć, lecz ciężko byłoby mi to zrobić z ręką w gipsie. Właśnie wtedy moja przyjaźń z nim się zakończyła, wtedy też, zrozumiałem, że Franky nie była dla mnie obojętna, przez ten cały czas, gdy tak ją zostawiłem, po wypadku. A Jai po prostu wykorzystał tą chwile. I nadal mam do niego żal, pomimo, że tak naprawdę nic mnie z Franky już nie łączy, poza tym, że nie mam też prawa, do bycia złym, może dawniej teraz już nie. Teraz jest już za późno. Spaprałem sprawę i wiem, ze to był wielki błąd.

Musiałem naprawdę długo tak leżeć i myśleć o tym wszystkim, ponieważ usłyszałem jak Lori przekręca klucz w drzwiach. Cicho weszła do salonu, gdzie leżałem, telewizor był włączony, ale nikt nie zwracał na niego uwagi. Mama wyszła pozałatwiać sprawy związane z szpitalem, po mojej obecności tam, a Lori była na treningu cheereader'ek. Zastała mnie bezwładnie położonego na białej, masywnej, skórzanej kanapie, przytulony do tego samego koloru poduszek. Od razu zauważyła, że jestem smutny i zadała jedno z najbardziej znienawidzonych przez mnie pytanie - "Wszystko w porządku ?". Nie chciałem przed nią ukrywać prawdy, że "nie, nie jest", bo to moja siostra i zna mnie najlepiej na świecie, dlatego po prostu nie odpowiedziałem jej nic. Wtedy w drzwiach ukazała się Viki - najlepsza przyjaciółka mojej siostry. Podśpiewywała sobie pod nosem, tupiąc przy tym nogą. Obydwie były bardzo zadowolone i cały czas się śmiały. Nie chciałem im przeszkadzać, wiec udałem się na górę do swojego pokoju. Zostałbym i pośmiał się z nich i z nimi, ale nie dziś, to nie był dobry dzień na śmiech i zabawę. Nie dziś, gdy na szkolnym korytarzu spotkałem Franky, która dokładnie mi się przyglądała. Ostatnio nasze spojrzenia są takie zakazane, ale pełne namiętności. Nigdy nie spodziewałem się, że zwykłe spojrzenie może tyle ukrywać. W oczach człowieka można odczytać całą prawdę, a ja odczytałem z jej smutek. Ale ten smutek był prawdą, którą obydwoje skrywamy, bo i ja ukrywam moje prawdziwe uczucia co do Franky. Czasem tylko się zastanawiam, czy one są aby prawdziwe? Bo gdyby były, ani ona, ani ja, nie znaleźlibyśmy sobie "drugiej połówki". Franky ma Jai'a, mojego byłego, przyjaciela, a ja mam Stelle. Stella nie jest jeszcze moją dziewczyną, nie wiem czy kiedykolwiek nią będzie. To, że się poznaliśmy było przypadkiem, tak jak i przypadkiem było to, ze się we mnie zakochała. Czy z wzajemnością? Tego nie wiem. Tak, Stella jest dla mnie ważna i jest naprawdę śliczną dziewczyną z ogromnym poczuciem humoru, ale czy to wystarczy by była moją miłością. Wydaje mi się, że moja pierwsza miłość to Franky i nie wyobrażam sobie o niej nie myśleć, ponieważ zawsze będzie w moim sercu. Nie ważne jak bardzo bym się starał, nie uda mi się tak po prostu o niej zapomnieć.
To dziwne, że podobają mi się dwie tak różne od siebie dziewczyny. Stella, ma jasne, krótkie włosy, farbowane na błąd, jest dość niską osobą. Jest całkiem inna niż Franky, jej żartu są śmieszne, a żarty Franky bardziej urażają, odpychają i pozostawiają niechęć do jej osoby. Franky jest tajemnicza i wulgarna, Stella szalona, odważna, pełna energia. A ja właśnie kogoś takiego potrzebuje, kogoś kto będzie również szalony i beztroski jak ja. Poza tym Stella, ma piękne, duże brązowe oczy, i duże, ponętne usta. Jest bardzo chudą i zwinną osobą, kochającą sport. Z Stellą bardziej do siebie pasujemy, jest taką żeńską wersja mnie. I gdybym miał wybierać pomiędzy nią, a Franky, wybrał bym Stelle, ponieważ, przy niej będzie mi stabilniej i bezpiecznie. Ona jest bardzo przewidującą osobą, wiec nie będę zaskoczony jej postępowaniem, co jest całkiem odmienne u Franky. Ale to właśnie jej porywczość, tak bardzo mnie do niej ciągnie.

Mozolnie wyszedłem po schodach i skierowałem się do swojego pokoju, nacisnąłem na klamkę i to co tam zauważyłem, przyprawiło mnie o palpitacje serca. Zamarłem bez ruchu, nie wiedząc co mam zrobić. W moim pokoju, przy pianinie siedziała na krześle skulona Franky. Miała na sobie białą, workowatą koszule, czarne obcisłe rurki i tego samego koloru Vansy. Pokój w którym obydwoje się znajdywaliśmy był ponury i ciemny, być może dlatego, ze na zewnątrz panował ulewny deszcz, a słońce przykryły szare masywne chmury. Franky wstała i jednym krokiem przybliżyła się do mnie. Tak bardzo się ciesze, że ją widzę, sam na sam. Nie mogłem się powstrzymać i przygarnąłem ja do siebie ręką i trzymałem tak jakbym nie chciał ich już puścić.. Ona swoje położyła mi na szyi i tak staliśmy wpleceni w siebie. Brakowało mi jej dotyku. Przytulałem ją bardzo mocno, ponieważ bałem się, że to wszystko może być tylko snem, nie chciałem jej teraz stracić. Nie teraz, gdy tak bardzo jej potrzebuje.
-Wystarczył jeden dotyk i stałem się wierny tylko Tobie- szepnąłem jej do ucha, nadal przytulając ją do siebie. Franky nic nie odpowiedziała, czułem przez jej białą koszule jak serce zaczęło jej bić milion razy mocniej, tak jak i z resztą moje.
-Współczuję ci- odpowiedziała, wyplątując się z moich objęć i zagryzając wargę.
-Czego?- zapytałem, nie rozumiejąc jej słów.
-Tego, że oszukujesz Stelle i siebie.- Franky jak niby nigdy nic chciała opuścić mój pokój. Jednak złapałem ją za rękę i przyciągnął do siebie.
-I co? Teraz jak niby nigdy nic sobie pójdziesz?- zapytałem, lekko marszcząc brwi.
-Taki był mój plan.
-I nic? Nawet nie porozmawiamy o tym co się przed chwilą wydarzyło?- zapytał.
-Jak chcesz. To przyszłam porozmawiać tu o tobie i Stelli, ty mnie przytuliłeś, a ja nic z tego sobie nie zrobiłam, bo przecież masz dziewczynę, kotku- odpowiedziała mi, kiedy wkurzony przyglądałem się jej. Puściłem jej rękę, a ona sztucznie się uśmiechając, zapytała:
-Przyjaźń?
-Ta- odpowiedziałem niechętnie, opierając się o biurko i spoglądając przez okno.
Franky ruszyła do drzwi. Podszedłem do okna, z którego było widać ulice. Odrazu rozpoznałem twarz Franky, która jeszcze kilka sekund temu była w moim pokoju, w moich objęciach. Jej słowa mnie zraniły, ale wiem, że i ja ją zraniłem, nie mówiąc o Stelli. Zastanawiałem się tylko skąd ona o nas wie. Zresztą, plotki szybko się roznoszą. Dokładnie widziałem oddalająca się Franky na ulicy pokrytej mrokiem. Jedyne co zdarzyłem zobaczyć i usłyszeć to, to, ze miała rozmazany tusz, czerwone usta, rozszerzone źrenice, a jej ręce drżały. Stała w deszczu na środku ulicy i zaczęła wrzeszczeć, że miłości nie ma.
Zaraz po tym w moim pokoju pojawiła sie Lori i Victoria.



Wydaje mi się, ze jest to mój najlepszy rozdział jaki dotychczas napisałam. Pomijam fakt, ze czytają to zaledwie 3 osoby, którym z tego miejsca ogromnie dziękuje <3

środa, 6 lutego 2013

Franky

w tle

*Rozdział 3

Jak zawsze jest mnie wszędzie pełno. Wiem dokładnie co się dzieje w naszej szkole. Wiem kto, z kim kręci, kto, kogo nienawidzi, kto, z kim sypia. Jestem takim wszechwiedzącym człowieczkiem spacerującym korytarzami High School Addenbrookes. Szkoła do której uczestniczę, wraz z grupą moich przyjaciół ma już swoje lata, podejrzewam nawet, ze jest o wiele starsza niż mój pradziadek, czy nawet pra, pra dziadek, co rozpoznać można, po nie do końca nowoczesnych salach lekcyjnych. Ogólny wygląd szkoły jest niezbyt zachęcający, szkoła wygląda jakby straszyły tam duchy, a uczniowie którzy tam się uczą to zombie, albo wampiry. Ale wątpię żeby te dwa gatunki mogły ze sobą współpracować. Ale tak naprawdę to lubię tą szkołę. Poznałam tu masę znajomych, pierwszą miłość, przeżyłam pierwsze rozczarowanie czy poznałam co to znaczy mieć przyjaciół. Oczywiście wyniosę też z tej szkoły wiele naukowych rzeczy. To przecież tu rozwijam swoje pasje i zainteresowania. Trudno będzie mi się z nią rozstać, zresztą nie tylko mi. Wszystkim nam trudno będzie zostawić za sobą to wszystko na co tyle pracowaliśmy. Wiec, niby dlaczego nie mogłabym startować na Przewodniczącą Samorządu Uczniowskiego? Każdy zna mnie, a ja znam każdego.
Pomysł na wstąpienie do Samorządu przyszedł do mnie znienacka. Co roku wygrywają jacyś kujoni, którzy nie wnoszą do tej szkoły nic poza nowymi książkami w szkolnej Bibliotece, czy nowymi kółkami poza lekcyjnymi. A przecież taka ja, Francesca Eleonore Mills, ma milion pomysłów na minute.
Nie jestem ślepa, tak jak inni i gdy widzę Mag w towarzystwie Luck'a, jestem w stanie rozpoznać co ona do niego czuje. Choć nie wiem jak mocno by to ukrywała. Dlatego w łatwy sposób rozpoznam co ludzie z szkoły potrzebują, a co chcieli by zlikwidować.

Po skończonych lekcjach szłam właśnie w stronę mojego domu. Blanca została na dodatkową Historie i zostawiła mnie samą. Jestem jednak sprytniejsza, wiec na szkolnej przerwie zaczepiłam mojego przyjaciela Nathan'a i zaproponowałam mu wspólny powrót do domu. To co, że nie koniecznie ma po drodze. Nathan zrobi dla mnie wiele. Oczywiście ja jestem gotowa poświecić tyle samo, bo jest moim najlepszym przyjacielem. Niema pomiędzy nami tajemnic. On wykorzystuje mnie, ja wykorzystuje jego.
-Taka grzeczna, startuje na przewodniczącą szkoły, a pali.- po karcił mnie Nathan, gdy wyciągałam z paczki pojedynczego papierosa aby zapalić. Byłam nawet skłonna go poczęstować, ale jak się potem okazało, Nathan postanowił to rzucić. To w sumie śmieszne, bo sam mnie w to wciągnął,a teraz mówi mi, że to świństwo i nie warto barć tego gówna. Ale ja to wiem i nie trzeba mi tego uświadamiać.
-Ktoś tu chyba zapomniał, jak to było na początku- zaśmiałam się się do mojego przyjaciela, który przyglądał mi się. Z jego wyrazu twarzy mogłam odczytać, że jemu też bardzo chce się palić i powstrzymuje się ostatkiem sił. Postanowiłam go chwile pomęczyć, dopóki sam nie powie, że się poddaje i chce jednego papierosa. Powoli wyciągnęłam z kieszeni moja biała zapalniczki i podpaliłam trzymającego w ustach papierosa. Zaciągnęłam się i cały dym z moich płuc wypuściłam w stronę Nathan'a, z którym szłam ramie w ramie.
-Weź się uspokój- warknął na mnie i wyrwał mi papierosa z ust, wkładając do swoich i wydając odgłos ulgi. Ja tylko zaśmiałam się pod nosem i lekko go szturchnęłam.
Szliśmy tak w ciszy, ulicami pochłoniętymi mrokiem. Żadno z nas nic nie mówiło. Mogę milczeć całymi godzinami i nie przeszkadzało by mi to, jednak w towarzystwie Nathan'a dziwnie się z tym czuje. To tak jakbym musiała coś powiedzieć, żeby się nie obraził. Tak, mój przyjaciel jest dziwny.
-Dziś jestem umówiony z Julią- jak gdyby nigdy nic powiedział do mnie, kończąc palić swojego, a raczej mojego papierosa. Tak naprawdę, niewiele mnie to interesuje. Oczywiście nie interesuje mnie Julia. Ona naprawdę do niego nie pasuje. Jest rozpuszczoną lalką, która myśli, ze może mieć każdego. I nie mowie tego dlatego, że jej nie lubię, bo jeśli miałabym być szczera to muszę przyznać że Julia, jest naprawdę śliczną osobą. Należy do szkolnej drużyny cheerleaders i jest bardzo popularna. Nie tylko u nas w szkole. Julia jest modelką. Ma swój wkład nawet w Amerykańskim Vogue, za co naprawdę ją podziwiam. Ale muszą przyznać, że nadaje się do tego zawodu. Ma śliczne, chude i przede wszystkim długie nogi. Bardzo szczupłą sylwetkę i pociągłą twarz. Niebieskie oczy i blond włosy. Ale to wszystko nie zmienia faktu, że jej nie lubię. Julia jest zbyt pewna siebie i wykorzystuje swoje atuty, zdobywając każdego chłopaka. Niestety teraz podła kolej na Nathana, który jest w niej ślepo zauroczony. Ale już ja mu ją wybije z głowy. W końcu to mój przyjaciel, ale przyjaciołom trzeba pomagać.
-Nasza laleczka jeszcze się tobą nie znudziła?
-Wiem, że jej nie lubisz, ale...
-Nikt jej nie lubi, Nathan-przerwałam mu, lecz on tylko skarcił mnie wzrokiem i ciągnął dalej
-Ale, swoją zazdrością nie sprawisz, że zerwę z nią kontakt. Wiesz Franky?- zapytał mnie, nie czekając na odpowiedz- Nie jesteś pępkiem świata, on nie kręci się tylko wokół Ciebie. Pomyślałaś tez czasem o mnie? O tym co ja czuje? Może ją kocham, a może ona kocha mnie? Jeśli nie spróbuje to nigdy sie nie dowiem. Ale ty jesteś inna, bez uczuć co ?- nie rozumiem o co mu teraz chodzi, chce mu tylko pomóc. przecież ja wiem lepiej, ze ona jest dla niego nieodpowiednia i nie zasługuje na mojego przyjaciela.- Tak bez uczuć. Ciebie chyba nikt już nie będzie chciał. - jego ostatnie słowa, lekko mnie zabolały. To tak jakby wbijał powoli, bardzo powoli, we mnie nóż. Czyli tyle kosztuje teraz pomoc? Nathan się zmienił, Julia go zmieniała.

Widząc mój brak reakcji, Nathan obrócił sie na pięcie i przeszedł na drugą stronę ulicy by samotnie wrócić do domu. Stałam tak na środku przejścia, a zabiegani przechodni mijali mnie, nawet nie zwracając na mnie uwagi. Ludzie tutaj są bardzo zabiegani, śpieszą się, tak jakby gonił i łapał ich czas. Są dla siebie samych nie osiągalni, wiecznie zabiegani. Nie zawracając na nich szczególnej uwagi, tak jak oni na mnie, wzruszyłam ramionami i szepnęłam ciche "Alone". Po tych słowach i ja ruszyłam w drogę powrotną, do swojego pustego, jak zawsze mieszkania. Pogoda dzisiaj, jak w większość dni w Anglii, była pochmurna i zamulająca. Sprawiała, że nic mi się nie chciało, nawet przesuwać nóg po chodniku. Jednak jakoś musiałam dość do domu. Ubrane tego dnia miałam czarno-białe rurki w pionowe paski, czarną bluzkę i tego samego koloru, ciężką kurtkę. Z poniszczonym plecakiem na plecach, rozmyślałam nad dzisiejszym dniem. Dlaczego Nathan tak na mnie naskoczył? Czy powiedziałam mu coś złego, zapytałam tylko o Julie. Czy on nie rozumie, ze się o niego troszczę?
Rozmyślając tak na przeróżne tematy, usłyszałam, ze ktoś mnie woła. Obróciłam się za siebie, jednak nikogo tam nie było. Popatrzyłam jeszcze w lewo, ale i tam nikogo znajomego nie zastałam. Chyba mam jakieś omamy. Ten sam głos się zaśmiał, niepewnie podniosłam głowę do góry i ujrzałam Jai'a, który siedział na mały balkoniku nad moją głową. Nie wiem co to za budynek, ani co on tam robił. Wyglądał naprawdę seksownie. Znad zasłaniającego go mury, widziałam jego mięśni opięte czarną koszulką. Jak zawsze Jai miał ubraną śmieszną niebieską czapkę z białymi serduszkami i z dużym pomponem. W ręce trzymał swojego białego iPhone, najwyraźniej z kimś esemesował. Tą samą rękę w której trzymał telefon, przystrajała mu gruba bransoletka, a z szyji zwisał złoty łańcuszek z krzyżem. Uradowany machał mi wołając mnie na górę. Ja jednak nie chciałam tam wychodzić. Obok Jai'a siedzieli jego koledzy, których nie do końca znałam i nie do końca lubiłam. I może to jest tak, że jeśli ich nie znam to i nie lubię, jednak ja nie mam ochoty ich poznawać. Wydają się chamscy i wyśmiewający innych. Zresztą Jai, na początku tez taki się wydawał.
-Śpieszę się- odparłam, aby się nie obraził. Popatrzyłam na niego jeszcze raz i puściłam w zabawny sposób oczko, wystawiając w tym samym czasie język.
-Zaczekaj na mnie. - krzyknął i zniknął z mojego pola widzenia. Przez ta chwile, gdy go nie było, czułam się nie swojo. Czułam też na sobie wzrok jego kolegów, którzy w głupi sposób się do mnie uśmiechają. Zdenerwowana tupałam nogą, myśląc tylko o tym, by Jai szybko zeszedł na dół. I gdy poczułam, że ktoś łapie mnie w pasie, wiedziałam, ze jest to chłopak w czapce, na którego czekałam. Nie byłam pewna jak mam się zachować, ani jak go przywitać. Czy zwyczajnie po przyjacielsku przytulic, czy może coś więcej i pocałować. W końcu ja i Jai to coś więcej niż zwykli przyjaciele, jednak z drugiej strony nie jesteśmy też razem, co wyklucza całowanie. Jednak to nie zmienia postaci rzeczy, że chce go pocałować. Tak namiętnie, jak jeszcze z nikim się nie całowałam. Za długo się nad tym wszystkim zastanawiałam i Jai przejął inicjatywę. Powoli przybliżył swoją twarz do mojej, nadal trzymając mnie jedną ręką w pasie. Drugą położył mi na szyi. Moje serce mocno biło, bo wiedziałam co chce zrobić.
Brooks przybliżył swoje usta do moich i zaczął delikatnie mnie całować. Na początku także robiłam to delikatnie, jednak potem nasze usta zaczęły na siebie naciskać. To było tak jak wtedy, gdy wieczorem odprowadzał mnie do domu. Dokładnie pamiętałam jak to wszystko wyglądało. Teraz też tak było. Jai rękoma błądził po moich plecach, a ja w delikatny sposób dotykałam jego twarzy. Kiedy odsunęliśmy się od siebie, lekko dyszeliśmy. Brooks w seksowny sposób oblizał swoje usta, powodując przy tym u mnie przyjemny dreszcz. Teraz serce biło mi jak oszalałe. Lekko podniosłam wzrok aby spojrzeć mu w oczy.
-Cześć- zawołał, najwidoczniej zadowolony z tego co zrobił.
-Cześć- również mu odpowiedziałam, cały czas zaszokowana, tym co właśnie miało miejsce. To ja zastanawiam się czy wypada go pocałować w policzek, a on tak porostu jak gdyby nigdy nic, całuje mnie w usta. Jai jest naprawdę przystojny i teraz, gdy tak na niego patrze, czuje przyjemne ciepło w środku. Jest taki zadziorny, ale i zarazem nieśmiały i skromny, to tak jakby były w nim dwie całkiem inne osoby. Przy mnie jest nieśmiały, a przy kolegach to wulkan energia. Nie mówię, że to źle, bo to nie jest ten styl chłopaka co przy swoich kolegach jest w stanie zostawić dziewczynę. Jai w swojej nieśmiałości jest naprawdę słodki i niema w tym nic złego, wręcz przeciwnie.
-Jak przygotowania do wyborów samorządy uczniowskiego?- wyrwał mnie z zamyslenia, a zarazem z osłupienia Jai.
-To ja mam coś przygotować? Myślałam, ze wyjdę, uśmiechnę się i powiem wszystkim "Głosujcie, albo wpierdol", nie tak to sobie wyobrażałeś? - w zaczepny sposób szturchnęłam go łokciem w jego łokieć, dając mu tym do zrozumienia, ze żartuje.
-Myślisz, że wszyscy zagłosują na twoja urodę? Hahaha- zaczął się głośno śmiać, nie przzestająć nawet gdy ja sie odezwałam.
-Dlatego ty nie startujesz prawda? Mógłby na Ciebie nikt nie zagłosować- teraz nawet i ja mu wtórowałam śmiechem, jednak on szybko umilkł po moich słowach. Spoglądał na mnie karcącym wzrokiem, co spowodowało u mnie ponowny napad śmiechu.
-Chcesz, żebym wrzucił cię do tej kałuży ?
- Jeśli mnie w ogóle złapiesz. - krzyknąłem do niego za pleców, ponieważ już biegłam przed siebie, aby mnie nie mógł dogonić. Niestety na moje nieszczęście, Jai jest o wiele szybszy od mnie. Gdy już mnie prawie dogonił, starałam się przyspieszyć. Biegłam już z całych sił, jednak on i tak mnie dogonił. Dotknął mnie delikatnie w ramie, na znak, że dogonił. Nagle się zatrzymałam i złapałam za rękę, w którą mnie dotknął.
-Ała, jak boli, moja ręka, chyba mam ją złamaną- mówiłam to masując ramie i udając, ze bardzo mnie boli. Tak naprawdę nic mnie nie było chciałam, go tylko przestraszyć- Boli, boli, boli- syczałam cicho z udawanego bólu.
-Nic ci nie jest? Czy to ja ci zrobiłem? Przepraszam. Naprawdę nie chciałem. Choć, przybliż się, przytulę cię- spanikowanym głosem mówił do mnie Jai. Wewnątrz śmiałam się z niego, a na zewnątrz zrobiłam smutną minę. Gdy już prawie mnie objął, wyślizgnęłam się z jego objęcia i uderzyłam lekko ręką w krocze. Złapał się tam, a na jego twarzy pojawił sie zabawny grymas. Zaczęłam się śmiać. Gdy usłyszał mój śmiech, szybko się wyprostował i powiedział, że tak naprawdę nic go nie boli. A ja nadal się śmiałam.
-Chciałem cię zabrać na twoje ulubione żelki, ale widzę, że nie zasługujesz.- tym razem oboje się zaśmialiśmy. Ruszyliśmy jednak do sklepu gdzie sprzedawane są żelki i to same żelki. Niewiem jak nazwać taki sklep? Żelkarnią? Brzmi nie mniej zabawnie. A wiec ruszyliśmy do "żelkarni". Na szczęście, znajdowała się blisko ulicy, którą szliśmy. Na dworze robiło się ciemno i nie przyjemnie, a Jai miał tylko podkoszulek z krótkim rękawkiem. Ja nadal miałam na plecach torbę ze szkoły. Gdy znaleźliśmy się już na miejscu, pierwsza ruszyłam do półki, gdzie znajdowały się moje ulubione żelki w kształcie kłów wampira. Cały sklep jest niesamowity. Jest w nim bardzo dużo półek, na których znajdują sie najróżniejsze żelki, na których sam widok ślinka cieknie. Niestety, żelki które ja wybrałam leżały na zbyt wysokiej, jak dla mnie półki. Próbowałam stawać na palcach, i podskakiwać, jednak na marne, ponieważ nadal nie mogłam ich dostać. Szybko przy moim boku znalazł się Jai i nabrał mi do woreczka spora ilość.

niedziela, 6 stycznia 2013

Margaret

*w tle

Rozdział 2



Poniedziałek jest przez mnie najbardziej znienawidzonym dniem tygodnia. Wiem, że to dopiero początek, ale czuje, że mój cały tydzień będzie usłany problemami. Problemami, których oczywiście, nie ujawnię moim przyjaciołom. Dla mnie weekend mógłby trwać zdecydowanie dłużej, bo tak naprawdę mam czas tylko w piątkowe popołudnie, i sobotę. Niedziele zazwyczaj poświęcam na naukę, lub po prostu spędzam ją przed telewizorem popijając gorące kakao. Lubie być wtedy sama, mam czas na przemyślenia pod ciepłym kocykiem. Wszystko wydaje się wtedy takie nieskomplikowane i całkiem proste. Ale to uczucie szybko mija, gdy powracam do szkoły, gdzie muszę zmierzyć się z szarą codziennością. Właśnie teraz szłam wzdłuż ulicy Prestwick Roed, która prowadzi do szkoły. Droga nie jest długa, dlatego postanowiłam, że pójdę na nogach. Trochę ruchu i świeżego powietrza dobrze mi zrobi, przed siedmioma godzinami spędzonymi w szkole. Pogoda jest okropna, jeszcze niedawno bawiliśmy się z przyjaciółmi w śniegu, a teraz niema nic innego jak szara, brzydka papka. Na niebie przykrytego szarym, ciemnym puchem, pojedyncze promienie próbują się wydostać aby oświetlić ciemne ulice. Jest naprawdę zimno. Dziś miałam ubrane błękitne obcisłe jeansy, wysokie rude buty, z których wystawały grube, wełniane skarpetki w kolorze kremu, do tego dobrane miałam czerwoną koszule w kratę, szary zapinany sweterek i grubą, masywną granatową kurtkę. Na plecach zarzucony miałam plecak w drobne kwiatuszki, a na uszach fioletowe słuchawki. Słuchałam właśnie jednej z moich ulubionych piosenek.

Nie miałm dziś zbyt dobrego humoru, ale gdy zauważyłam budynek szkoły do której uczestniczyłam, na mojej twarzy automatycznie pojawił się szeroki uśmiech. Kolejny raz muszę się zmierzyć z problemami wieku dorastania. Brzmi to tanio i banalnie, ale nastolatkowie również mają problemy. I może dla dorosłych to są błahostki, ale dla nas tak nie jest. Za chwile spotkam przyjaciół i jego. Jego niedbale ułożone włosy, zawsze nie naganny wygląd, śnieżnobiały uśmiech, którym zawsze mnie wita. Tak było i tym razem. Gdy weszłam do szkoły przez masywne ciemno brązowe drzwi, skierowałam się w stronę mojej szafki. Pech chciał, że właśnie on przy niej czekał. Gdy tylko mnie zobaczył, szeroko się uśmiechnął, pokazując przy tym swój srebrny aparat na zęby i mi pomachał. Odwzajemniłam uśmiech i szybszym krokiem podeszłam do niego. Hunter, bo tak ma na imię moja miłość, złapał mnie w objęcia i mocno przytulił. Trochę mnie przyduszał, ale mogę mu wszystko wybaczyć. On nawet nie zdaje sobie sprawy ile dla mnie znaczy ten uścisk. Dla niego to zwykły przyjacielski znak, jednak dla mnie oznacza on coś całkiem innego. Te dreszcze które przeszywają moje ciało, gdy on to robi. Niezliczone motylki w brzuchu, zawroty w głowie. Boże, czy to normalne? Czy normalnym jest kogoś tak mocno kochać? Nie wiem, nie znam odpowiedzi, ale pragnę tonąć i toną bez dna w jego objęciach.
-No witam, nasze gołąbeczki- po ty słowach Franky, jak oparzeni oddalimy się od siebie.Byłam na nią zła, że przeszkadza nam w naszym uścisku, jednak wiedziałam, że to było by dziwne, gdybyśmy tak stali, wtuleni w siebie.
-Cześć, Franky- syknęłam do niej, jednak ona nic sobie z tego nie zrobiła, tylko się do nas uśmiechała. Musiała mieć bardzo dobry humor, zapewne wydarzyła się, jakaś bardzo ważna dla niej rzecz.
-Kiedy przestaniesz do nas mówić gołąbeczki?- zadał podstawowe pytanie, Hunter. Zawsze ją o to pytał, ale nigdy nie uzyskiwał odpowiedzi. Tak było i tym razem. Moja brązowowłosa koleżanka tylko się uśmiechała i odwracając się na pięcie poszła w tylko jej znanym kierunku. Chłopak z aparatem na zęby, zawsze wszystkim tłumaczy, ze nie jesteśmy parą. Pomimo, że na nią wyglądamy, a każdy myśli ze tak, jest, tymi słowami Hunter wbija małe, pojedyncze igiełki w moje serce.
 Nie ukrywam tego przed sobą, ukrywam to przed moimi przyjaciółmi, bo przecież co tak naprawdę ich to interesuje? Mają mase właśnych problemów, a moje przy nich są małe i niezauważalne. Bo ja tylko jestem zakochana w przyjacielu bez wzajemności. Blanca zmaga się z anoreksją i bulimią. Matka Jai'a zginęła gdy miał 5 lat i nikt, nawet on nie wie, jak to się stało. Pomimo wielu prób ze strony Jai'a, ojciec nigdy nic nie chce mu powiedzieć, czym go rani. Bo każdy przecież wie, że lepiej najgorsza prawda, niż skrywane kłamstwo. Ciekawe co o tym myśli sam Jai? Wszyscy wiemy, że jest mu naprawdę, bardzo trudno, ale Jai to taki typ człowiek, który nigdy nie pokaże swoich prawdziwych. Dopiero gdy komuś zaufa, jest w stanie się otworzyć. I właśnie dlatego jest taki niesforny i niegrzeczny. On po prostu odreagowuje tak swoje życie i problemy. I wole takie rozwiązanie niż alkohol, papierosy czy narkotyki.
-A ty co o tym myślisz?- z zamyślenia wyrwał mnie słodki baryton mojego przyjaciela. Szliśmy właśnie w kierunku sali biologicznej, gdzie mieliśmy właśnie obydwoje lekcje. Hamster opowiadał mi właśnie o meczu, w którym brał wczoraj udział. Dużo wymachiwał rękami i każde słowo wypowiadał z wielką pasją.
-Moim zdaniem powinieneś to sobie odpuścić, już po fakcie, nie cofniesz czasu i nie sprawisz, że David strzeli bramkę- czy to naprawdę był dla niego takie ważne? To, że kolega z drużyny nie trafił piłką do bramki? Gdybyśmy wszyscy mieli takie problemy, świat był by łatwiejszy. "Ale nudniejszy"- przypomniały mi się słowa Franky, która zawsze mi to powtarza. To dziwne, że człowiek może lubić problemy. Taka właśnie jest Franky. Dla niej dzień bez problemu, to nudny dzień.

*podczas lekcji*
Na lekcji biologii, którą prowadzi pani Bloom, suchary sypią się na prawo i lewo. Tylko, żeby one chociaż śmieszne były. Zastanawiam się tylko, czy ona nie zdaje sobie sprawy z tego, że śmiech po jej "żartach" jest całkowicie wymuszony i tak naprawdę nikt nie wie o co chodzi? Ale jest jeden plus, na takiej lekcji można spokojnie położyć się na ławce i usnąć. Zawsze na lekcji biologii siedzę z Hamster'em, tak było i tym razem. On siedział odwrócony do kolegów za nami, a ja malowałam po swoim zeszycie różne sukienki. Milion pomysłów przemykało przez moją głowę. Ale jeden był szczególnie natarczywy - WAGARY. "Nie, nie mogę tego zrobić" - odpędzałam tą myśl od siebie. "Przecież jestem grzeczna dziewczynką, grzeczna dziewczynką"- powtarzałam. Ale w pewnym momencie, myśl o wyrwaniu się z tej nudnej lekcji i kilku pozostałych, wzięła górę i napisałam na czystej kartce w zeszycie Hamstera "fuck school". Gdy tylko mój przyjaciel z ławki to zauważył, popatrzył się na mnie, a an jego twarzy malowało się zdziwienie, zmieszane z rozbawieniem. Zapewne tak jak ja nie mógł uwierzyć, że ja, cicha i spokojna dziewczyna, mogę być do czegoś takiego zdolna. Gdy znaczenie napisanych słów, w końcu do niego dotarło, pokiwał tylko głową, na znak, że się zgadza. Nie do końca jeszcze wiedziałam, co mamy teraz zrobić. Niespodziewanie Hamster zerwał się z ławki i jednym ruchem podniósł mnie z krzesła. Trzymając mnie na rękach, szepnął mi na ucho, żebym udawała, że zemdlałam. W klasie powstało zamieszanie, Hamster wytłumaczył pani Bloom, że musiałam się źle poczuć i prawdopodobnie zemdlałam. Trzymając mnie na rękach wszedł z klasy, gdy zamknął za sobą drzwi, postawił mnie powrotem na nogi i ucieszony rzekł:
-To gdzie idziemy?
-Czy ty zwariowałeś już do reszty? Odbiło Ci? Mądry ty jesteś?- wyzywałam go, bijąc pięścią po klatce piersiowej. On nic sobie z tego nie robiąc, złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę schodów, prowadzących do głównego holu, z którego można było wydostać się na zewnątrz. Biegliśmy tak bardzo szybko, aby jak najszybciej wydostać się z tej nudnej szkoły. Pięknie zaczynam tydzień.
-Gdzie ty mnie ciągniesz ?- nadal na niego krzyczałam, próbując wyrwać się z jego mocnego uścisku
-Tam gdzie zawsze.
Gdy wsiedliśmy do jego czerwonego Jaguara, rzuciłam swój plecak na tylnie siedzenia. Hamster odpalił auto i nacisnął pedał gazu. Minęliśmy bramę szkolną i pomykaliśmy ulicami Cambridge. Oparłam głowę o szybę i wpatrywałam się w mijające przez nas budynki. Jechaliśmy tak w milczeniu, nie przeszkadzało mi to. Gdy samochód się zatrzymał, otworzyłam oczy i ukazał mi się wielki, kilkunasto metrowy, opuszczony budynek. Znałam go bardzo dokładnie, ponieważ często w dzieciństwie spędzałam w nim czas. Mój przyjaciel, kazał mi udać się na dach budynku, a sam poszedł do Starbucks. Niepewnie wychodziłam po krętych schodach, nie było mnie tu już tak dawno. Zafascynowana oglądałam i dotykałam każdą rzecz znajdującą się tutaj. W końcu pojawił się Hamster z dwoma kubkami pysznej Carmel'owej kawy, która wręczył mi w moje zmarznięte dłonie.

wtorek, 25 grudnia 2012

Franky

* w tle

Rozdział 1


-I jak się czujesz? - zapytał zachrypniętym głosem Jai. Od czasu do czasu zaciągał nosem, tak aby katar z niego nie wyleciał, był zmarznięty i wiał na niego silny i zarazem bardzo mroźny zimowy wiatr. Stał schowany w krzakach, tak, aby nikt go nie zauważył, bo w końcu powinien być w kościele na pasterce.
-A czy przypadkiem nie zadawałeś mi tego pytania jakieś 5 minut temu?- zaśmiałam się cicho do słuchawki. To słodkie ze się tak o mnie martwi, ale czasem mnie to już męczy. To ciągle powtarzanie "Nie Jai, nic mi nie jest, to tylko przeziębienie, wyluzuj". Kochany jest, ale nigdy mu tego nie powiem. Choćbym nie wiem jak bardzo chciała. Zawsze mam ochotę powiedzieć mu prawdę, że chyba się w nim zakochałam. Ale nigdy tego nie zrobię, na pewno nie pierwsza. Lubie nasze nocne rozmowy, są takie zakazane, obydwoje mówimy bardzo cichutko, wszystko jest takie romantyczne. Ale tylko wtedy.

Długo po naszej rozmowie niemogłam zasnac. I wiem, że było to spowodowane jego osobą. Leżałam, bawiąc sie lampkami powieszonymi nad moim łóżkiem. Mój pokuj nie jest duzy, jest skromny i przytulny, kto by sie tego mógł spodziewać. Byłam usmiechnieta i cieszyłam miniona rozmową z moim najlepszym przyjacielem. I może to własnie jest mój, a raczej nasz problem? Czesto mysle o mnie i Jai'u nie jako przyjaciele tylko jako para, taka para składająca sie z dwuch zakochanych w sobie osób, która zawsze jest razem i mówi sobie wszystko. Bo po czesci tak z nami jest. Każdą wolna chwile razem spędzamy, zwierzamy sie sobie, znajomi mówią, że zachowujemy sie nawet jak para. A nam to nieprzeszkadza. Znaczy sie przynajmniej mi. Jai nie jest jakos szczególnie napalony do zwierzania sie z swoich uczuć. Jai nigdy nie puszcza słów na wiatr i to w nim tak bardzo cenie.

Wyciągnełam swój biały iPhone spod wielkiej poduszki w małe, drobne, rózowe kwaituszki. Na telefonie wyświetliła mi sie godzina, lekko zmrurzyłam oczy oszałomina blaskiem wyświetlacza. Była dokładnie 02:08. Przesunełam pasek odblokujacy telefon, wyświetliło mi sie album z zdjęciami. Automatycznie się usmiechnełam, gdy zobaczyłam mine Jai'a mówiacą "Nie rób mi zdjeć". Dobrze pamiętam gdy robiłam mu to zdjęcie, siedzielismy za biblioteką oglądając jak nasi znajomi jeżdzą na deskach lub BMX'ach. Miał ubrane jego ulubione obcisłe, czarne rurki, biały podkoszulek z śmiesznymi napisami i jeansową kurtkę, swoje niesfornie sterczące włosy schowane miał pod niebiesko fioletową czapką. To było tak dawo. Tęsknie za tymi dniami w wakacje, keidy wszyscy zyliśmy beztrosko, niemartwiąc sie jutrem, a nawet dzisijszym dniem. Kiedy włóczyliśmy sie po mieście bez żadnego celu. Jesli mam być szczera to nadal to robimy, ale już w całkiem innym gronie. Joe nam odpadł. Po wypadku który się mu przytrafił, niepotrafie z nim normalnie rozmawiać. I to wcale nie on sie zmienił, tylko ja. Postanowiłam sobie, ze nigdy niedam chłopakowi satysfakcji, ze mnie ma. Choć czasem odbiegam od tej regółki, nie jestem wtedy z siebie zadowolona. Ale tylko Jai sprawia, ze kieruje sie przy nim sercem, nie rozumem ani dumą, poprostu sercem.
Nawet niewiem kiedy odpłynełam w moich rozmysleniach i zasnełam. Obudził mnie rano charakterystyczny dźwiek dla iPhone'ów oznaczający, że dostałam wiadomośc tekstową. Był to Jai. Jak zwykle robił sobie żarty. a nawet jesli było to naprawde, ja obracałam wszystko w żart. Bo my nigdy nie przyznamy sie do tego co do siebie czujemy. Wiedziałam, że ten dzień bedzie jednym z lepszych dni. Wstałam z łużka z szerokim uśmiechem. Wiedziałam, ze jestem sama w domu, bo nawet w swięta moja zapracowana mama musiała byc w delegacji. Nie przeszkadzało mi to i zdązyłam przywyknąc. Włączyłam moje małe radyjko stojące na zawalonym ksiażkami, rysunkami i zeszytami biórku. W rytm muzyki przebrałam sie z słodkiej niebieskiej pidżamy, na zwykłe codzienne ubrania. Czarne leginsy, wysokie skarpety w kwiatuszki, obcisły podkoszulek na ramiączkach i bardzo jasno różowy, workowaty sweter. Miałam w planach odwiedzić Blanke. Mieszkałysmy bardzo blisko siebie, wrecz dzieliło nas zwykłe przejscie przez ulice. Niemaiłam ochoty jesć poraz kolejny samotnie sniadania, wiec wziełam szybki prysznic, odprawiłam poranną toaletke, zapletłam  niedbale dwa warkoczyki, załozyłam czapke z wielkim pomponem, kamizelke, długie rekawiczki, buty emu i wyszłam do domu Blanki.

Do przestronnego domu Blanki zawsze wchodzę bez pukania. Tak było i tym razem. Dwa duże, prze słodkie psy Pani Jackson przywitały mnie skaczac po mnie i strasznie się śliniąc. Gdy wchodzi się do tak przytulnego domu, zawsze czuć roznoszący się zapach wypieków matki Blanki.
-Dzień dobry Pani Jackson - krzyknełam zerkając do kuchni, gdzie przeważnie możną ja było spodkac
-Witaj, Feancesco. Czyżby twoja mama znowu miała jakies wazne spodkanie? - zapytała mnie slodkim głosikiem pani domu. Wytarła rece w biały jedwabny fartuszek i pocno mnie uscisneła. lubiałą ta kobiete, była dla mnie czulsza od mojej własnej matki.
- Blanca nadal spi ?-  nawet nie odpowiedziałam na zadane mi pytanie 
- Tak, idz to może ty ją dobudzisz - wskazała dłonią na schody, które znajdowały sie na wprost dużej i masywnej choinki. Dom państwa Jackson jest bardzo duzy, ale i przytulny. Panuja w nim ciepłe, stonowane kolory, przeważnie biel, krem, ciepły brąz. Odwracając sie na pięci ruszyłam w strone salonu, a nastepnie schodów, potem korytażem, az w końcu znalazłam sie w pokoju Blancy. Na moje szczeście już nie spała. Siedziała w swoim pokoju przed niewielką toaletką z rustrem, rozczesując długie niesforne włosy. Przywitałam się i usiadłam, a raczej zuciłam sie na łózko.
-Co dziś robimy? Swięta sa, wszytsko pozamykane, może pójdziemy z tymi debilami ulepic bałwana?- z mojego gardła wyrwały sie zachrypnięte słowa
- Wiesz jak to sie skończy. Walka na śniezki, a tylko siebie posłuchaj
- Ale co ?- wstałam podpierając sie na łóżku łokciami
- Chrypka - powiedziała odwracając sie w moją strone. Czasem moje rozmowy z Blanką są banalne i nawet puste. Nie wnoszą żadnego sensu, tak było i tym razem, Przeciez i tak pójde na to głupie pole i tak bede sie żucac sniegiem, jak dzieci. Poprostu nieważne, chce sie dobrze bawić, bo mam niesamowicie dobry humor.

Gdy Blanka była już gotowa, zeszłyśmy na dół, na pyszne sniadanie które przygotowała jej mama. Zjadłyśmy w ekspresowym tempie i gdy moja przyjaciółka zakąłdała juz kurtke ja obdzwaniałam znajomych. Darsy z Arthur, Meg, Lori, Viki, Alice, Jai, Nathan. Zapowiadało sie naprawde fajnie. Postanowiłysmy z Blanką, że pójdziemu na nogach, na wyznaczone miejsce. Gdy doszłyśmy, był tam juz Jai i Lori, którzy zapewne przyszli razem. Alice i Victoria niemogli opuścić swojej rodziny, wiec zostało nas tylko osmioro. Jakby tak na to nie patrzeć to dośc sporo. 


Niezdazyliśmy sie nawet podzielić na grupy, gdy ja oberwałam już snieżką. Wiedziałam czyja to sprawka. Powoli obruciłam się do Jai'a, który z łobuzerskim usmieszkiem spoglądał na mnie zza opadającej grzywki na oczy. Szydersko się zaśmiał, a ja wystawiłam mu język. Gdy tylko sie obrucił, podbiegłam i wskoczyłam mu na barana. Jemu jednak zachwialy się nogi i upadl na ziemie, a ja razem z nim. Musiałam za gwałtownie na niego naskoczyc skor aż upadł. Obydwoje zaczeliśmy sie głosno smiać. Jai przewrócil sie z buzi na plecy tak ze ja siedziałam na jego brzuchu. Złapał mnie jedną ręką za moje dłonie, a druga, wolną dłonią zgarnął śnieg i wtarł mi go w twarz. Byl od mnie o wiele silniejszy przez co niemogłam wykonac zadnego ruchu reką aby odplacić mu sie tym samym. Postanowiłam wiec, uderzyć w jego czuly punkt. Dosłownie rozumiejąc "czuły punkt". Kopnełam go letko, ale jadnak kopnełam w sam srodek jego krocza, a on zawył z bólu, wijąc sie jak wąż. Mój śmiech sie spotęgował i niemoglam złapać powietrza. Korzystając z chwili, obrzuciłam go spora iloscią sniegu.

-Nie zadzieraj zemną kochanie- odparłam wstając i posyłając mu buziaka. Reszta znajomych równiez dobrze sie bawiła, jednak nie było żadnych ofiar jak w naszym przypadku. Rozglądnełam się w koło, każdy był czerwony, mokry i przemęczony. Postanowiliśmy wrócic już do domów. 
- Tak szybko ? - krzyknoł Arthur który własnie w tym momęcie lepił ładna, ksztaltna kóle śniegu
- Mineło juz półtora godziny, cwelu - pchneła go zaczepnie jego dziewczyna Darsy
-O ! Teraz przesadziłaś - Arthur poderwał Darsy z ziemi, zarzuciła przez ramiona i pobiegł by wzucić ja w najwiekszą zaspe.
-Zbieramy sie, zostawmy ich samych- stwierdziła olwacko Lori
-Idżcie bezemnie - w smieszny, piskliwy sposób powiedział Jai, który nadal leżał na ziemi, w sniegu, trzymając sie za krocze i podnosząc ręke do góry.
-Choćmy do mnie Joe sie ucieszy- Lori ruszyła w strone swojego domu, a za nią Meg, Blanca i Nathan. Ja tez chciałam już z nimi isć i odwiedzić Jorge'a, gdy nagle w mojej głowie odezwało sie sumienie. W końcu niemoge zostawić tu w poł zyjącego Jai'a. Zatrzymałam sie w pół kroku i spojrzałam na niego. Chciał wziąsć mnie na litosć robiąc maslane oczka, a ja neistety mu uległam. zawsze to robie. Porzykucnełam przy nim, oczepałam mu kurtke z sniegu i podałam dloń by mógł wstać. 

O tej poze roku w Cambridge robi sie bardzo wczesnie ciemno. To miasto jest sliczne przystrojone, jest jeszcze sliczniejsze gdy jest półmrok, a wszystkie ozdoby świateczne swieca. I gwiazdki migoczą, a zakochane pary spacerują i dodają temu wszystkiemu romantyczny urok. I własnie jedną z takich ulic spaceruje teraz ja i Jai. Jai i ja. Rozmawiamy, smiejemy sie, dokuczamy sobie, jak przyjaciele, a jednak coś więcej. Jai, cały czas cos do mnie mówi, ale niemoge skupić sie na tym co mówi, jestem wsłuchana tylko w jego ciepły baryton. Jai ma taki sliczny glos, on cały jest sliczny. Lubie jego niesforne włosny, które mu sie kręca, tak jak teraz, lubie jego morskie oczy, które czesto sie wemnie wpatrują, nie raz mnie zawstydzając. Lubie jego usmiech, gdy do mnie mówi, on z reszta cały czas mówi. z nim nigdy sie nie nudze.
-Franky Słuchasz mnie w ogóle ? - zapytał wyrywając mnie z rozmyslania nad rzeczmi, które w nim lubie
-Jasne, że tak - śturchnełam go lekko w reke, usmiechając sie przy tym.
- To co powiedziałem, księzniczko ?
-Że...-przerwałam- tego akurat niedosłyszałam- zaśmiałam sie sama z siebie. Chłopak sie zatrzymał, łapiąc mnie za łokcia, co spowodowało, ze i ja sie zatrzymałam. Delikatnie obrócił mnie tak abym stała do niego przodem i podniusł mi brodę bym mogła na niego popatrzec. Jai jest tylko troche odemnie wyzszy, nie należy wiec do wysokich chłopców, dlatego bez problemu mogłam styknąć swoim nosem o jego. I własnie to zrobiłam. Bo gdy podniosłam głowę, odległość pomiędzy nami była tak nie wielka ze jeśli ktoś włożył pomiędzy nasze klatki piersiowe kawałek gazety to zapewniam go nigdy by nie wypadła. Czułam jego oddech na mojej twarzy. Był słodki zapewne spowodowany truskawkowymi żelkami w kształcie misiów. Serce zaczęło mi szybciej bić, a w gardle urosła wielka góla. Gdybym tylko przekreciła glowe mógłabym go pocałować. W końcu mogłabym zasmakować jego ust, które były stworzone do całowania. Jai objął mnie dwoma rękami w pasie, a ja machinalnie położyłam moje dłonie na jego ramionach. Zamknęłam oczy, czułam ze on robi to samo. Powoli przekręciłam głowę...


sobota, 15 grudnia 2012

Historia

*w tle

Wydarzenia toczą się w wiecznie słonecznym i pogodnym Cambridge. Grupa znajomych poznaje sie na szkolnym korytarzu High School Addenbrookes, dzielą ze sobą smutki, radości i świetną zabawę. Na ich drodze staje wiele problemów, z którymi muszą się zmierzyć.

Główną bohaterką niewątpliwie jest Franky, która łączy pozostałe postacie. Franky, Darsy, Mag, Blanca i Nathan chodzą do jednej klasy.
Franky i Nathan to najlepsi przyjaciele, dużo osób podejrzewa, że są parą, jednak Nathan skrywa tajemnice, o której wie tylko Franky.
Lori, Victoria i Alice zawsze trzymają się razem. Dwie pierwsze chodzą do jednaj klasy i są jak typowe papużki nierozłączki. Alice chodzi do innej klasy co trochę oddaliło ja od przyjaciółek.
Darsy od roku jest w szczęśliwym związku z Arthur'em - absolwentem 5 klasy.
Mag podkochuje się w swoim przyjacielu Luck'u, który tak jak i reszta znajomych niema o tym najmniejszego pojęcia.
Lori i Jorge to rodzeństwo, są ze sobą bardzo zżyci i bardzo podobni. Spędzają razem dużo wolnego czasu i zwierzają się sobie nawzajem.
Franky podkochuje się w bracie Lori, ale odkąd miał wypadek i nie chodzi do szkoły Franky poznała jego najlepszego przyjaciela Jai'a, z którym bardzo dobrze się dogaduje.
Victoria musi porykać się z trudnościami rodzinnymi i dylematem miłości.
Alice, jest bardzo niezdecydowana i ślepo zauroczona w Phillipie - koledze z klasy Franky.
Blanca zmaga sie z bulimia i anoreksją. Ma wsparcie przyjaciół, lecz wydaje jej się ze jest z tym całkiem sama. Blanca jest też jedna z najlepszych przyjaciół Franky, znają się niemal od małego.
Od momentu rozpoczęcia roku szkolnego, życie głównych bohaterów nabrało dynamicznego tępa, z sielankowego życia przeszli na problemy nastoletniego dorastania.