wtorek, 25 grudnia 2012

Franky

* w tle

Rozdział 1


-I jak się czujesz? - zapytał zachrypniętym głosem Jai. Od czasu do czasu zaciągał nosem, tak aby katar z niego nie wyleciał, był zmarznięty i wiał na niego silny i zarazem bardzo mroźny zimowy wiatr. Stał schowany w krzakach, tak, aby nikt go nie zauważył, bo w końcu powinien być w kościele na pasterce.
-A czy przypadkiem nie zadawałeś mi tego pytania jakieś 5 minut temu?- zaśmiałam się cicho do słuchawki. To słodkie ze się tak o mnie martwi, ale czasem mnie to już męczy. To ciągle powtarzanie "Nie Jai, nic mi nie jest, to tylko przeziębienie, wyluzuj". Kochany jest, ale nigdy mu tego nie powiem. Choćbym nie wiem jak bardzo chciała. Zawsze mam ochotę powiedzieć mu prawdę, że chyba się w nim zakochałam. Ale nigdy tego nie zrobię, na pewno nie pierwsza. Lubie nasze nocne rozmowy, są takie zakazane, obydwoje mówimy bardzo cichutko, wszystko jest takie romantyczne. Ale tylko wtedy.

Długo po naszej rozmowie niemogłam zasnac. I wiem, że było to spowodowane jego osobą. Leżałam, bawiąc sie lampkami powieszonymi nad moim łóżkiem. Mój pokuj nie jest duzy, jest skromny i przytulny, kto by sie tego mógł spodziewać. Byłam usmiechnieta i cieszyłam miniona rozmową z moim najlepszym przyjacielem. I może to własnie jest mój, a raczej nasz problem? Czesto mysle o mnie i Jai'u nie jako przyjaciele tylko jako para, taka para składająca sie z dwuch zakochanych w sobie osób, która zawsze jest razem i mówi sobie wszystko. Bo po czesci tak z nami jest. Każdą wolna chwile razem spędzamy, zwierzamy sie sobie, znajomi mówią, że zachowujemy sie nawet jak para. A nam to nieprzeszkadza. Znaczy sie przynajmniej mi. Jai nie jest jakos szczególnie napalony do zwierzania sie z swoich uczuć. Jai nigdy nie puszcza słów na wiatr i to w nim tak bardzo cenie.

Wyciągnełam swój biały iPhone spod wielkiej poduszki w małe, drobne, rózowe kwaituszki. Na telefonie wyświetliła mi sie godzina, lekko zmrurzyłam oczy oszałomina blaskiem wyświetlacza. Była dokładnie 02:08. Przesunełam pasek odblokujacy telefon, wyświetliło mi sie album z zdjęciami. Automatycznie się usmiechnełam, gdy zobaczyłam mine Jai'a mówiacą "Nie rób mi zdjeć". Dobrze pamiętam gdy robiłam mu to zdjęcie, siedzielismy za biblioteką oglądając jak nasi znajomi jeżdzą na deskach lub BMX'ach. Miał ubrane jego ulubione obcisłe, czarne rurki, biały podkoszulek z śmiesznymi napisami i jeansową kurtkę, swoje niesfornie sterczące włosy schowane miał pod niebiesko fioletową czapką. To było tak dawo. Tęsknie za tymi dniami w wakacje, keidy wszyscy zyliśmy beztrosko, niemartwiąc sie jutrem, a nawet dzisijszym dniem. Kiedy włóczyliśmy sie po mieście bez żadnego celu. Jesli mam być szczera to nadal to robimy, ale już w całkiem innym gronie. Joe nam odpadł. Po wypadku który się mu przytrafił, niepotrafie z nim normalnie rozmawiać. I to wcale nie on sie zmienił, tylko ja. Postanowiłam sobie, ze nigdy niedam chłopakowi satysfakcji, ze mnie ma. Choć czasem odbiegam od tej regółki, nie jestem wtedy z siebie zadowolona. Ale tylko Jai sprawia, ze kieruje sie przy nim sercem, nie rozumem ani dumą, poprostu sercem.
Nawet niewiem kiedy odpłynełam w moich rozmysleniach i zasnełam. Obudził mnie rano charakterystyczny dźwiek dla iPhone'ów oznaczający, że dostałam wiadomośc tekstową. Był to Jai. Jak zwykle robił sobie żarty. a nawet jesli było to naprawde, ja obracałam wszystko w żart. Bo my nigdy nie przyznamy sie do tego co do siebie czujemy. Wiedziałam, że ten dzień bedzie jednym z lepszych dni. Wstałam z łużka z szerokim uśmiechem. Wiedziałam, ze jestem sama w domu, bo nawet w swięta moja zapracowana mama musiała byc w delegacji. Nie przeszkadzało mi to i zdązyłam przywyknąc. Włączyłam moje małe radyjko stojące na zawalonym ksiażkami, rysunkami i zeszytami biórku. W rytm muzyki przebrałam sie z słodkiej niebieskiej pidżamy, na zwykłe codzienne ubrania. Czarne leginsy, wysokie skarpety w kwiatuszki, obcisły podkoszulek na ramiączkach i bardzo jasno różowy, workowaty sweter. Miałam w planach odwiedzić Blanke. Mieszkałysmy bardzo blisko siebie, wrecz dzieliło nas zwykłe przejscie przez ulice. Niemaiłam ochoty jesć poraz kolejny samotnie sniadania, wiec wziełam szybki prysznic, odprawiłam poranną toaletke, zapletłam  niedbale dwa warkoczyki, załozyłam czapke z wielkim pomponem, kamizelke, długie rekawiczki, buty emu i wyszłam do domu Blanki.

Do przestronnego domu Blanki zawsze wchodzę bez pukania. Tak było i tym razem. Dwa duże, prze słodkie psy Pani Jackson przywitały mnie skaczac po mnie i strasznie się śliniąc. Gdy wchodzi się do tak przytulnego domu, zawsze czuć roznoszący się zapach wypieków matki Blanki.
-Dzień dobry Pani Jackson - krzyknełam zerkając do kuchni, gdzie przeważnie możną ja było spodkac
-Witaj, Feancesco. Czyżby twoja mama znowu miała jakies wazne spodkanie? - zapytała mnie slodkim głosikiem pani domu. Wytarła rece w biały jedwabny fartuszek i pocno mnie uscisneła. lubiałą ta kobiete, była dla mnie czulsza od mojej własnej matki.
- Blanca nadal spi ?-  nawet nie odpowiedziałam na zadane mi pytanie 
- Tak, idz to może ty ją dobudzisz - wskazała dłonią na schody, które znajdowały sie na wprost dużej i masywnej choinki. Dom państwa Jackson jest bardzo duzy, ale i przytulny. Panuja w nim ciepłe, stonowane kolory, przeważnie biel, krem, ciepły brąz. Odwracając sie na pięci ruszyłam w strone salonu, a nastepnie schodów, potem korytażem, az w końcu znalazłam sie w pokoju Blancy. Na moje szczeście już nie spała. Siedziała w swoim pokoju przed niewielką toaletką z rustrem, rozczesując długie niesforne włosy. Przywitałam się i usiadłam, a raczej zuciłam sie na łózko.
-Co dziś robimy? Swięta sa, wszytsko pozamykane, może pójdziemy z tymi debilami ulepic bałwana?- z mojego gardła wyrwały sie zachrypnięte słowa
- Wiesz jak to sie skończy. Walka na śniezki, a tylko siebie posłuchaj
- Ale co ?- wstałam podpierając sie na łóżku łokciami
- Chrypka - powiedziała odwracając sie w moją strone. Czasem moje rozmowy z Blanką są banalne i nawet puste. Nie wnoszą żadnego sensu, tak było i tym razem, Przeciez i tak pójde na to głupie pole i tak bede sie żucac sniegiem, jak dzieci. Poprostu nieważne, chce sie dobrze bawić, bo mam niesamowicie dobry humor.

Gdy Blanka była już gotowa, zeszłyśmy na dół, na pyszne sniadanie które przygotowała jej mama. Zjadłyśmy w ekspresowym tempie i gdy moja przyjaciółka zakąłdała juz kurtke ja obdzwaniałam znajomych. Darsy z Arthur, Meg, Lori, Viki, Alice, Jai, Nathan. Zapowiadało sie naprawde fajnie. Postanowiłysmy z Blanką, że pójdziemu na nogach, na wyznaczone miejsce. Gdy doszłyśmy, był tam juz Jai i Lori, którzy zapewne przyszli razem. Alice i Victoria niemogli opuścić swojej rodziny, wiec zostało nas tylko osmioro. Jakby tak na to nie patrzeć to dośc sporo. 


Niezdazyliśmy sie nawet podzielić na grupy, gdy ja oberwałam już snieżką. Wiedziałam czyja to sprawka. Powoli obruciłam się do Jai'a, który z łobuzerskim usmieszkiem spoglądał na mnie zza opadającej grzywki na oczy. Szydersko się zaśmiał, a ja wystawiłam mu język. Gdy tylko sie obrucił, podbiegłam i wskoczyłam mu na barana. Jemu jednak zachwialy się nogi i upadl na ziemie, a ja razem z nim. Musiałam za gwałtownie na niego naskoczyc skor aż upadł. Obydwoje zaczeliśmy sie głosno smiać. Jai przewrócil sie z buzi na plecy tak ze ja siedziałam na jego brzuchu. Złapał mnie jedną ręką za moje dłonie, a druga, wolną dłonią zgarnął śnieg i wtarł mi go w twarz. Byl od mnie o wiele silniejszy przez co niemogłam wykonac zadnego ruchu reką aby odplacić mu sie tym samym. Postanowiłam wiec, uderzyć w jego czuly punkt. Dosłownie rozumiejąc "czuły punkt". Kopnełam go letko, ale jadnak kopnełam w sam srodek jego krocza, a on zawył z bólu, wijąc sie jak wąż. Mój śmiech sie spotęgował i niemoglam złapać powietrza. Korzystając z chwili, obrzuciłam go spora iloscią sniegu.

-Nie zadzieraj zemną kochanie- odparłam wstając i posyłając mu buziaka. Reszta znajomych równiez dobrze sie bawiła, jednak nie było żadnych ofiar jak w naszym przypadku. Rozglądnełam się w koło, każdy był czerwony, mokry i przemęczony. Postanowiliśmy wrócic już do domów. 
- Tak szybko ? - krzyknoł Arthur który własnie w tym momęcie lepił ładna, ksztaltna kóle śniegu
- Mineło juz półtora godziny, cwelu - pchneła go zaczepnie jego dziewczyna Darsy
-O ! Teraz przesadziłaś - Arthur poderwał Darsy z ziemi, zarzuciła przez ramiona i pobiegł by wzucić ja w najwiekszą zaspe.
-Zbieramy sie, zostawmy ich samych- stwierdziła olwacko Lori
-Idżcie bezemnie - w smieszny, piskliwy sposób powiedział Jai, który nadal leżał na ziemi, w sniegu, trzymając sie za krocze i podnosząc ręke do góry.
-Choćmy do mnie Joe sie ucieszy- Lori ruszyła w strone swojego domu, a za nią Meg, Blanca i Nathan. Ja tez chciałam już z nimi isć i odwiedzić Jorge'a, gdy nagle w mojej głowie odezwało sie sumienie. W końcu niemoge zostawić tu w poł zyjącego Jai'a. Zatrzymałam sie w pół kroku i spojrzałam na niego. Chciał wziąsć mnie na litosć robiąc maslane oczka, a ja neistety mu uległam. zawsze to robie. Porzykucnełam przy nim, oczepałam mu kurtke z sniegu i podałam dloń by mógł wstać. 

O tej poze roku w Cambridge robi sie bardzo wczesnie ciemno. To miasto jest sliczne przystrojone, jest jeszcze sliczniejsze gdy jest półmrok, a wszystkie ozdoby świateczne swieca. I gwiazdki migoczą, a zakochane pary spacerują i dodają temu wszystkiemu romantyczny urok. I własnie jedną z takich ulic spaceruje teraz ja i Jai. Jai i ja. Rozmawiamy, smiejemy sie, dokuczamy sobie, jak przyjaciele, a jednak coś więcej. Jai, cały czas cos do mnie mówi, ale niemoge skupić sie na tym co mówi, jestem wsłuchana tylko w jego ciepły baryton. Jai ma taki sliczny glos, on cały jest sliczny. Lubie jego niesforne włosny, które mu sie kręca, tak jak teraz, lubie jego morskie oczy, które czesto sie wemnie wpatrują, nie raz mnie zawstydzając. Lubie jego usmiech, gdy do mnie mówi, on z reszta cały czas mówi. z nim nigdy sie nie nudze.
-Franky Słuchasz mnie w ogóle ? - zapytał wyrywając mnie z rozmyslania nad rzeczmi, które w nim lubie
-Jasne, że tak - śturchnełam go lekko w reke, usmiechając sie przy tym.
- To co powiedziałem, księzniczko ?
-Że...-przerwałam- tego akurat niedosłyszałam- zaśmiałam sie sama z siebie. Chłopak sie zatrzymał, łapiąc mnie za łokcia, co spowodowało, ze i ja sie zatrzymałam. Delikatnie obrócił mnie tak abym stała do niego przodem i podniusł mi brodę bym mogła na niego popatrzec. Jai jest tylko troche odemnie wyzszy, nie należy wiec do wysokich chłopców, dlatego bez problemu mogłam styknąć swoim nosem o jego. I własnie to zrobiłam. Bo gdy podniosłam głowę, odległość pomiędzy nami była tak nie wielka ze jeśli ktoś włożył pomiędzy nasze klatki piersiowe kawałek gazety to zapewniam go nigdy by nie wypadła. Czułam jego oddech na mojej twarzy. Był słodki zapewne spowodowany truskawkowymi żelkami w kształcie misiów. Serce zaczęło mi szybciej bić, a w gardle urosła wielka góla. Gdybym tylko przekreciła glowe mógłabym go pocałować. W końcu mogłabym zasmakować jego ust, które były stworzone do całowania. Jai objął mnie dwoma rękami w pasie, a ja machinalnie położyłam moje dłonie na jego ramionach. Zamknęłam oczy, czułam ze on robi to samo. Powoli przekręciłam głowę...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz