niedziela, 10 marca 2013

Franky

Rozdział 5 

*w tle*

Świat nie jest taki jak go malują. Nic nigdy nie idzie po naszej myśli. Jesteśmy z tymi, z którymi nam wygodniej, zamiast z tymi których naprawdę kochamy. Bo tak jest prościej. Jasne, że jest. Dawniej gardziłam takimi ludźmi, ale teraz sama się taka stałam. Robię to na co mam ochotę, bo tak wygodniej. Swoim zachowaniem ranie innych i nie wiem dlaczego tak jest, dlaczego tak robię. Nie wyparzony język nie jest najlepszym rozwiązaniem problemu. Dlaczego nie pozwolę, aby i do mnie miłość przyszła. Dlaczego jestem tak cholerną suką i ranię wszystkich w kolo. Dlaczego nie dopuszczę myśli, że może ktoś kocha mnie równie mocno jak ja kocham jego. Nie odwzajemniona miłość boli. Ale jeszcze bardziej, gdy my ranimy bliskich. Chciałam stać się obojętna na innych, nie liczyć się z ich zdaniem, być królową własnego losu. Przeżyć swoje życie. Ale coś wymknęło mi się spod kontroli. Popełnianie tych samych błędów nie jest najlepszym rozwiązaniem. Popełnianie jakich kolwiek błędów nie jest rozwiązaniem. Joe miał racje, że się zmieniłam, ale już nie potrafię być inna. A teraz przez swoją obojętność idę sama nocą, po ciemnej i mokrej ulicy. Głupia pogoda, głupia noc, głupia ja.
-Franky, to ty? - usłyszałam niepewny głos za moimi plecami. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, ze ktoś za mną idzie. Cała zapłakana odwróciłam głowę i popatrzyłam na nieznajomą osobę, którą okazała się Darsy. Nie mogłam wykonać, żadnego ruchu, nadal w głowie miałam tą straszną historie, która wydarzyła się w domu Shelley'ów. Nadal pamiętałam, jego słowa i moje raniące. Dlaczego, mnie okłamał, dlaczego nie powiedział mi prawdy o nim i Stelli, dlaczego dowiedziałam się tego od osób trzecich. Dlaczego? Myślałam, że to co nas łączyło, było czymś więcej niż tylko przyjaźnią, ale być może traktowałam to zbyt poważnie. Ale skoro go kochałam, dlaczego poszłam do innego? Sama już nie rozumiem moich czynów, nie rozumiem już siebie.
-Nie wiem, czy mogę to znieść dłużej. Nie wiem, co robić.- powiedziałam i od razu się do niej przytuliłam. Bardzo tego w tym momencie potrzebowałam. Chciała aby ktoś, mnie przytulił i powiedział te głupie słowa "wszystko będzie ok.". Ale Darsy taka nie jest.
-Pieprzyć to- wzruszyła tylko ramionami i swoją chuda ręką pogłaskała mnie po mokrych włosach. Nie była tak przemoczona jak ja. Miała na sobie śliczną zgniłozieloną kurtkę, z skórzanymi rękawami, czarne, starte rurki na kolanach i ciężkie buty, a w ręce trzymała biały parasol. Darsy, ma swój niepowtarzalny styl. Ona jest niepowtarzalna. Nigdy nie spotkałam równie zwariowaną i pełną energii osoby, jak ona. 
Najwidoczniej Darsy musiała wracać od swojego chłopaka Arthur'a. Są naprawdę udana parą. Chodzą ze sobą już ponad rok i nic nie zapowiada się na to, aby to był koniec. Tak bardzo jej tego zazdroszczę. Chciałabym mieć kogoś, do kogo mogę się przytulić i powiedzieć wszystko, co mnie meczy, jednak ja tak nie umiem. Nie potrafię być kochaną i słodką dziewczyną. Wiem, że od razu zranię drugą osobę, nawet jeśli bardzo bym ją kochała. Nie potrafię długo wytrwać w jednym, nieważne jak bardzo bym tego chciała i do tego dążyła. Chłopak naprawdę musi mnie zaczarować, abym go pokochała, równie mocno jak on mnie. Żaden mój związek nie był jeszcze z miłości, wszystko kręciło się raczej w koło bezpieczeństwa.
-Chcesz iść zemną do Starbucks'a? Na wielką, kaloryczną Vanilla Late. Wiem, że ją lubisz najbardziej. Ja stawiam- w zabawny sposób Darsy poruszała swoimi brwiami. Nie czekając na moją odpowiedz złapała mnie za rękę i podstawiła pod moja głowę swój parasol, tak, aby deszcz już na mnie nie padał. Szłyśmy dość długo milcząc, Darsy dała mi się wypłakać, nie pytając mnie o powód. To w niej tak bardzo lubiłam. Nigdy nie zadręczała mnie pytaniami "ale co się stało", "opowiedz mi o tym", "dlaczego płaczesz", bo wiedziała, że jeśli będę chciała o wszystkim powiedzieć, porostu to zrobię. Darsy wolała mnie rozśmieszać , czy też odciągnąć moje myśli od przykrej sytuacji, niż prawić kazania, co i jak powinnam zrobić.
-Ładne mamy noce w Cambridge. - odezwała się nagle moja farbowana na czarno przyjaciółka - Naprawdę bardzo lubię nimi spacerować, sprawiają, że mam ochotę tworzyć nowe obrazy. Wiesz, namalowałam ostatnio bardzo ładny krajobraz, był taki spokojny i w ogóle do mnie nie pasował. Uświadomiłam sobie w tedy, ze się zmieniałam. Nie wiem, czy na lepsze, nie mi to oceniać. Ale nie przejmuje się już dniem wczorajszym, żyje teraźniejszością, a przyszłość zostawiam na jutro. Rozumiesz co chce ci przez to powiedzieć? - nic jej nie odpowiedziałam tylko lekko podniosłam kąciki ust.
Zrozumiałam te słowa, po swojemu. Nie mogę się dłużej zadręczać, dlatego...
-Musze już iść. - szepnęłam, odwracając się od Darsy na pięcie. Jednak po kilku krokach, zatrzymałam się i wróciłam do mojej przyjaciółki, która stała nieruchomo w miejscu, zapewne nie rozumiejąc co się dzieje. - Dziękuje.
Uwolniłam ją z uścisku i pobiegłam w stronę dobrze znanego mi domu. Zapukałam w duże, masywne drzwi. Po kilku sekundach, które trwały dla mnie wieczność, ktoś nacisnął na klamkę. Drzwi się otworzyły, a w progu stanął, ten sam, uśmiechnięty przyjaciel "od potrzeby".
- Kogo my tu mamy? - zapytał z drwiną, widocznie naćpany wysoki chłopak.
Francisco, bo tak ma na imię, jest moim byłym chłopakiem, ale i zarazem dilerem. Poznaliśmy się przez przypadek i przez przypadek działy się wszystkie inne rzeczy. To on pierwszy pokazał mi narkotyczny świat i to on był moim pierwszym chłopakiem. Wszyscy powtarzali nam, że jesteśmy dla siebie stworzeni i ja też w to wierzyłam. Ale obydwoje żyliśmy w iluzji, którą sami tworzyliśmy. Robiliśmy zwariowane rzeczy, na które nikt by się nie odważył, spędzaliśmy razem każdą wolną chwile. Po zerwaniu nadal utrzymywaliśmy bliskie kontakty. Niestety, nie mogłam tego dłużej ciągnąć. Pomimo, ze nie byliśmy już parą, nadal tak się zachowywaliśmy. Nałóg w jaki wpadliśmy, był na tyle głęboki, że musieliśmy to rzucić. Razem by się nam to nie udało, jedynie osobno byliśmy w stanie zerwać z dragami. Postanowiliśmy się rozstać i nie utrzymywać żadnych kontaktów. Podczas, gdy ja zmagałam się z nałogiem, on zaangażował się w modeling. Został sławnym Francisco Lachowskim, znanym na całym świecie. Zapomniał przyjaciół i swoją była dziewczynę.
Nie sądzę jednak by nasz związek był udany. Idealnie do siebie pasowaliśmy i tworzyliśmy iluzje udanego związku, który tak naprawdę taki nie był. Często się kłóciliśmy, on mnie szarpał, a ja go biłam. Jednak po tym wszystkim, potrafiliśmy pieprzyc się na stole kuchennym czy obmacywać w parku, na ławce. Związek, który miał na celu nas zaspakajać, a nie dawać poczucie bezpieczeństwa. Lecz ludzie nie znali prawdy, zazdrościli mi, że mam tak pięknego chłopaka. Ale wygląd to nie wszystko.
Francisco zawsze, ślicznie wyglądał, ale teraz, po tylu miesiącach rozłąki zdałam sobie sprawy, ze pociągał mnie tylko seksualnie i tylko z wyglądu. Jego niesforne, gęste, brązowe włosy dodawały mu kilku centymetrów wzrostu. Oczywiście nie było to potrzebne, bo Francisco od zawsze był przystojnym, wysokim młodym mężczyzną, na którego leciały wszystkie dziewczyny.
Popatrzyłam w jego oczy, które niczym się nie zmieniły od ostatniego razu gdy się z nim widziałam. Nadal były tak ciepło brązowe, pomimo, że zakrywała je szklana otoczka, wywołana duża ilością narkotyku. A jednak się nie myliłam, Francisco nadal brał. Powoli przesunęłam swój wzrok z jego oczów, na ponętne usta i zachciałam się w nie wtopić, tak namiętnie jak zawsze to robiliśmy. Potrzebowałam czyjejś czułości, a nawet agresji, a on zawsze mi ją dawał.
Chłopak oparł swoją prawą rękę o framugę drzwi i zwierzbił nią włosy, lekko przymrużając oczy. Wyglądał naprawdę seksownie. Miał biały podkoszulek z dekoltem w kształcie serka, a na to jeansową koszulę, z podwiniętymi rękawami. Do tego obcisłe czarne rurki i tego samego koloru buty do szpica. Jak zwykle jego wygląd i słodki, męski zapach przyprawiał mnie o zawrót głowy.
-Nic się nie odezwiesz? Tyle czasu się nie widzieliśmy, powinnaś mieć dużo do powiedzenia. Ahh - westchnął- zapomniałem, ze ty mało mówisz,
-Daruj sobie Francisko, nie po to tu przyszłam. Zerwaliśmy, bo tak było dla nas lepiej, poza tym...
-To ty zerwałaś Franky - wtrącił oblizując usta - Mogliśmy być na zawsze razem, zepsułaś to kochanie.
-Jasne.- odparłam z drwiną. - Nie zaprosisz mnie do środka? - unosząc jedną brew, popatrzyłam w głąb ciemnego mieszkania. Chłopak otworzył szerzej drzwi bym mogła wejść, niepewnie zrobiłam krok do środka. W pomieszczeniu unosiło się sporo dymu, z salonie słuchać było muzykę i śmiechy osób, których głos sobie nie przypominałam. Niepewnym krokiem kierowałam się ciemnym korytarzem do pokoju z którego dochodziły odgłosy. W pewnym momencie mój były chłopak złapał mnie za łokcie i odwrócił, tak abym stała naprzeciw jego. Zaskoczona jego ruchem, obronnym gestem wyrwałam swoją dłoń. Czy to nie dziwne, ze każdy napotkany prze zemnie chłopak robi, za każdym razem to samo?
-Wiem po co wróciłaś, ale nic niema za darmo. -szepnął mi do ucha agresywnym, ale i seksownym głosem. Chrypka, która była spowodowana dużą ilością papierosów, sprawiała, ze jego głosy wydawał się jeszcze bardziej niemiły i ostry. Ale podniecało mnie to.
Swoje chude i zimne dłonie położyłam na jego brzuchu co wywołało jego dreszcz. Uśmiechnęłam się do niego, a Francesco zgarnął kosmyk włosów z moich zielonych oczów. Zaczęliśmy się całować. Najpierw powoli i delikatnie, ale już po chwili odechciało nam się jakoś szczególnie starać. Bo po co? Wziął mnie na ręce, a ja swoje nogi oplotłam wokół jego bioder. Niezdarnie weszliśmy do środka lecz nie zaszliśmy daleko. Usiadłam na schodach ciągnąc go do siebie. Nie przestawialiśmy się całować, głośno oddychaliśmy. Ciągnęło nas do siebie odkąd tylko otworzył mi drzwi, ale niestety, chyba tylko fizycznie. Chwycił w swoje dłonie swoją koszulkę, która już po chwili znalazła się na ziemi. Po kilku minutach zrobiło nam się niewygodnie na twardych schodach, więc ponownie wziął mnie na ręce niosąc do sypialni. Kiedy już leżałam na łóżku nachylił się nade mną zdejmując mi koszulkę. Rozpięłam szybko swój stanik i niezdarnie zrzuciłam spodenki. On zrobił to samo. Kiedy na chwilę się od siebie oderwaliśmy wstał i podszedłem do szuflady, z której wyjął gumkę. Nie chcemy przecież dziecka. Kładąc się obok mnie na łóżku myślałam ile jeszcze będę udawać, że nic nie czuje do Jay'a. Przytulił mnie do siebie, tak jakby zauważył, ze zaczęłam myśleć o czymś innym. Zapewne nie chciał bym się rozmyśliła, wiec mocniej poruszał się
delikatnie w przód i w tył. Słychać było moje ciche jęknięcie. Westchnął głośno kładąc się na mnie. Już po chwili było po wszystkim. Oboje głośno dyszeliśmy wpatrując się w sufit. Żadne z nas nie miało ochoty na jakiekolwiek rozmowy. I dobrze. Odwróciłam głowę w stronę mojego byłego chłopaka, a on pogłaskał mnie delikatnie po policzku. Przymknęła oczy, przy czym delikatnie się uśmiechnęłam. Chwycił moją rękę i położył ją sobie na brzuchu. Pocałował mnie w usta i już po chwili usnął. Leżałam jeszcze chwile w bez ruchu, zastanawiając się co ja wyprawiam. Jeszcze kilka dni temu byłam z Jai'em i to właśnie jego wyobrażałam sobie jako przyszłego chłopaka. To z nim wiązałam swoje przyszłe dni. To z nim się całowałam, przytulałam i spędzałam swoje wolne chwile. Potem był Jorge. Joe, którego właśnie zraniłam i zostawiłam samego w pokoju, gdy on niemal wyznał mi miłość. Ale czy jego wyznania były prawdziwe? Przecież ma dziewczynę. A ja mam prawie chłopaka. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że ranie każdego w koło mnie. Każda osobę, która chce się do mnie zbliżyć. Każdy mój błąd się za mną ciągnie. Musze w końcu zdecydować kogo wybieram i przestać być tą zimną suką. Joe, Jai, a nawet mój przyjaciel Nathan, ich wszystkich zraniłam. Dlaczego tak robię? Sama sobie nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Nie chce ich stracić, są zbyt ważni w moim życiu. A na dodatek tego, jeszcze pojawił się Francesco. Sama sobie komplikuje życie.
W końcu przypomniałam sobie poco tutaj przyszłam. Delikatnie podniosłam głowę i oprałam się na łokciach. Głęboko westchnęłam. W ciemnym pokoju nie mogłam zbyt wiele dostrzec, popatrzyłam na stolik znajdujący się obok łóżka, a na nim znalazłam małą foliową torebeczkę, z białym, sypkim proszkiem. Delikatnie wstałam tak by go nie obudzić. Popatrzyłam jeszcze tylko na niego. Przypomniały mi się nasze wszystkie wspólnie spędzone noce. Na nowo ujrzałam w nim zauroczenie, które do niego czułam, prze cały ten czas. Ubrałam jego koszule, którą znalazłam na podłodze i zabrałam ze szafki nocnej torebeczkę. Stojąc nad łóżkiem zastanawiałam się co teraz mogę zrobić? Przecież osiągnęłam cel , mogę już sobie pójść. Seksem zapłaciłam przecież za działkę. A jednak nadal czułam, że to nie wszystko. Wiedziałam, ze następnego dnia tu wrócę po więcej, dlatego ucałowałam go w policzek i powoli zeszłam z schodów, na których jeszcze kilka minut temu, całowałam się z F. Równie cicho weszłam do salonu, w którym spali zaćpani ludzie. Na podłodze waliły się puste butelki, śmieci i ubrania, trudno było zrobić jakikolwiek krok. Cały dom wyglądał jak melina i zapewne tak też był traktowany. Nie sądzę by F ich znał, zawsze tak było, nawet za czasów kiedy z nim byłam. Wtedy mi to nie przeszkadzało, ważne dla mnie było tylko to, aby wciągnąć kolejną kreskę działki i poczuć ta ulgę, którą myślałam, że dają mi narkotyki.
Było grubo po północy. Gdy dobiłam się już do niskiego stolika, ręką zgarnęłam na ziemie wszystkie butelki i przykucnęłam przy nim. Za mną leżał jakiś chłopak, prawdopodobnie z mojego wieku, który usnął z papierosem w ręku. Wyciągnęłam mu go i włożyłam do swojej buzi, zaciągając się. Obok, z popielniczki, ulatywał dym, niedopalanego papierosa. Położyłam na stoliku folijkę, którą ściskałam w ręce. Z nerwów moja ręka była cała czerwona i mokra.W niezdarny sposób wysypałam jej zawartość na stolik i szukałam jakiegoś przyrządu do wyrównania i podzielenia działki. Znalazłam w lewej kieszonce koszuli Francisca banknot stu funtowy. Dokładnie podzieliłam całą zawartość saszetki na cztery równe części. Tak dawno już tego nie rozbiłam, a jednak nie wyszłam z wprawy. Zastanowiłam się jeszcze chwile, czy aby na pewno chce znowu w to wejść, po tak długiej drodze męczenia się i rzucania nałogu. Jednak byłam już za blisko, aby się teraz z tego wycofać. Jeden głosik w mojej głowie, mówił mi abym spróbowała,a drugi wręcz odwrotnie, ale ja go nie słuchałam, chęć sięgnięcia była mocniejsza. Chciałam znów poczuć się beztrosko i wolno.
Szybkim ruchem zwinęłam banknot, przyłożyłam go do jednej z dziurek z nosa i do blatu na którym znajdował się narkotyk. W jednej chwili poczułam jak w moim wnętrzu coś się zmienia, a źrenice w moich oczach szaleją. Od razu poczułam tak długo oczekiwaną ulgę. Nagle stałam się na wszystkie moje problemy obojętna. Chciałam tańczyć, biegać, skakać. Chciałam żyć. Czułam jak dudni w mojej klatce piersiowej. Wstałam z brudnej podłogi i podeszłam do okna. Na zewnątrz świecił wielki, okrągły księżyc. Podniosłam rękę, aby go dotknąć, jednak zderzyła się ona z szybą. Przywarłam do niej ręką, a następnie zostawiając na niej ślad przejechałam po całej jej długości.
Narkotyk zaczął działać. Poczułam ogromną chęć, aby zatańczyć. Wzrokiem szukałam radia lub jakiegoś małego odtwarzacza MP3. Niewiele mogłam dostrzec w mroku, panującym w pokoju. Nagle jakby na moje zawołanie, światła się zaświeciły. Nie zawracałam sobie głowy pytaniem, dlaczego same się włączyły, chciałam tylko znaleźć ten przedmiot. Głośno westchnęłam i oddaliłam się od okna. W momencie, gdy odwracałam wzrok, zauważyłam jakąś niewyraźną postać stojącą w drzwiach. Pomimo, ze w pokoju było już jasno, ja nadal nie widziałam wyraźnie. Postać zbliżyła się do mnie, dopiero, gdy dzieliło nas raptem kilka kroków. Rozpoznałam w niej Darsy. Bardzo się zdziwiłam, gdy ja zauważyłam. Przecież to nie było możliwe, aby mogła się znaleźć w tym miejscu. Zaczęłam się bardzo głośno śmiać, ale po chwili zdałam sobie, sprawę, że nie chce obudzić osób śpiących w tym domu, dlatego uspokoiłam mój napad śmiechu i zadałam ledwie dosłyszalnym szeptem pytanie mojej koleżance:
- Co ty tu robisz Darscy? To nie jest miejsce dla Ciebie. - podeszłam do niej chwiejnym krokiem i złapałam za ramie. Odwróciłam ją w stronę wyjściowych drzwi.
-Nigdzie się nie wybieram - wyrwała się z mojego uścisku i usiadła na kanapie. Ku mojemu zdziwieniu, nie było już na nim śpiących ludzi, a w pokoju panował porządek. Nawet światła, nie raziły mnie już tak po oczach. Tylko w głowie trochę mi szumiało, a twarze były rozmazane
-Miałyśmy pójść razem do Starbucks'a, ale ty gdzieś uciekłaś, wiec postanowiłam, ze cię poszukam. No i znalazłam - szeroko się do mnie uśmiechnęła - nie dosłuchałaś mojej historii o obrazie. Wiesz jak on wygląda? Ohh, jest genialny. Wyobrażałam sobie, że to ja i Arthur. Bo wiesz my się kochamy i  nigdy żadne z nas by się tak nie zdradzało, jak ty zdradzasz chłopaków. Dziwna jesteś Franky. Nikogo nie kochasz? A może kochasz wszystkich dlatego puszczasz się na lewo i prawo? Mam nadzieje, ze jest ci wtedy przyjemnie, tak bardzo jak mi gdy maluje moje obrazy. Ten obraz jest niesamowity. Musisz go kiedyś zobaczyć. Są tam dwie zakochane osoby, ale co ty możesz wiedzieć o miłości. I ten chłopka z dziewczyną lezą sobie na górce i patrzą w niebo. Jest noc, taka jak teraz. Ten obraz jest piękny.
Nie mogłam znaleźć znaczenia jej słów. Obijały się o mnie, ale żadne z nich nie trafiło do środka, patrzyłam się tylko pytająco na jej uśmiechniętą minę i uśmiechałam razem z nią. Nagle Darsy wstała i tak po prostu skierowała się do wyjścia.
-Zaczekaj - krzyknęłam za nią, ale Darsy już tu nie było. Na jej miejscu pojawiła się Maggy
-Nigdzie się nie wybieram - odpowiedziała mi tymi samymi słowami co wcześniej ciemnowłosa.
-Ale gdzie jest Darsy?
-Źle robisz Franky! - wiecznie spokojna Mag, zaczęła na mnie bardzo głośno krzyczeć - zastanów się! Słyszysz! Jesteś okropna!
-Mag, co ty wygadujesz?
-Źle robisz!
-Wynoś się! Co ty tu właściwie robisz? Zostaw mnie!
-Jestem tylko w twojej wyobraźni! - zdezorientowana zmarszczyłam brwi, usiadłam na kanapie i przyjrzałam się swojemu odbiciu w szybie. Byłam bezradna, nie wiedziałam co się zemną dzieje. Głowa nie przestawała mnie boleć, szybko złapałam się za nią i przytkałam uszy, aby nie słyszeć krzyków i zarzutów Mag. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, moja koleżanka przestała na mnie krzyczeć, aż w końcu zniknęła. Już spokojniejsza, postanowiłam pójść do łazienki, aby opłukać twarz. Wierzyłam, ze wtedy ten koszmar się skończy. Weszłam do ciasnej, jasnoróżowej łazienki i oparłam się o blat umywalki. Wzięłam głęboki oddech i podniosłam głowę, aby przejrzeć się w lustrze. To co tam zobaczyłam przyprawiło mnie o mdłości. W lustrze odbijało się wychudzone, kościste ciało. Dokładnie było widać każdą kość i wiszącą skórę. Ręką dotknęłam obojczyka, ale zamiast go poczuć, ja poczułam kołnierz koszuli. Patrząc na siebie widziałam zwykłej budowy dziewczynę w koszuli, a patrząc w lustro widziałam wychudzoną anorektyczkę. Niepewnie spojrzałam na twarz, która była widoczna w lustrze. Nie byłą to moja twarz. Była to Blanca. Przestraszona tym co zobaczyłam, odkręciłam kurek z zimną wodą i nabierając ją w ręce, oblałam płonącą twarz, dając sobie przyjemne ukojenie. Postać w lustrze znikła, a ja zadowolona, choć nadal przestraszona tym co się stało, kolejny raz tego dnia bardzo głęboko odetchnęłam. Zamknęłam oczy, mocno je przyciskając. Miałam nadzieje, że to wszystko szybko się skończy.
-Kochanie - usłyszałam wołania dochodzące z salonu - kochanie! - niepewnie wyszłam tam, a na kanapie zauważyłam siedzącego Jai'a. Nie wiem dlaczego, ale poczułam ulgę. Szybkim krokiem przybliżyłam się do niego i usiadłam obok. On objął moje ciało i mocno do siebie przytulił, kołysząc w tylko sobie znany rytm. Czułam się w jego ramionach tak cholernie bezpiecznie. Nie chciałam, aby mnie puszczał, bałam się, że ten koszmar, który przed chwilą przeżywałam, znowu się powtórzy.
-Kocham cię Franky, kiedy w końcu to zrozumiesz? Musimy być razem, jesteśmy dla siebie stworzeni, nic nie zepsuje naszej miłości. Tak bardzo cię kocham, było by nam bezpiecznie, zaopiekowałbym się tobą, nic, nigdy by Ci nie groziło, poczułabyś co to znaczy prawdziwa miłość. Takiego uczucia, jakie ja darze Ciebie, nikt już by nie mógł ci dać, bo to ja dam ci wszystko co zapragniesz. Dlatego musisz powiedzieć, ze mnie kochasz i że będziemy na zawsze razem. Wtedy będzie ci bezpiecznie, tylko powiedz, że mnie kochasz- przekonywał mnie Jai. W tym momencie wierzyłam w każde jego słowo. Chciałam, żeby tak do mnie mówił i nigdy nie przestawał. Pomimo iż wydawało mi się, że mnie zmusza do wyznania mu miłości, powiedziałam to:
-Ja Ciebie też kocham Jai - po moich słowach w salonie rozniósł się głośny śmiech. Podniosłam głowę, którą miałam wtuloną w ramionach Jai'a. Moim oczom ukazał się Jorge. Siedział na niskim stoliku, na wprost kanapy. Wpatrywałam się w jego pełne złości spojrzenie. Bałam sie o siebie, ale wiedziałam, ze Jai mnie na pewno obroni. Jorge z kpiącym uśmieszkiem odchylił głowę w tył. Przełknęłam nerwowo ślinę
-Śliczne przedstawienie Franky, Brawa - Jorge w zwolnionym tempie klaskał w dłonie. - Jeszcze kilka dni temu to mnie podobno kochałaś- powiedział rudowłosy, cały czas się przy tym uśmiechając i spoglądając z charakterystycznym dla niego żalem w oczach. Nie wiedziałam, jak mogę wybrnąć z tej sytuacji. Tulący mnie Jai pchnął jedną ręką Jorge'a, a ja ze strachu odskoczyłam na bok. Bałam się, gdy nie byłam w jego ramionach, dlatego szybko uciekłam na zewnątrz, zostawiając za sobą bijących się chłopaków.
Usiadłam na schodach prowadzących do mieszkania i zaczęłam płakać. Nie wiem jak długo to robiłam, z zmęczenia zaczynałam tracić przytomność, bolały mnie oczy, które były już nadmiar spuchnięte. Bałam się tam wracać, bałam się, ze znów będę musiał przeżyć te historie. Byłam już pół przytomna, gdy poczułam ciepły dotyk na moich ramionach. W tym momencie wiedziałam, że nie są to wcześniejsze omamy. Pozwoliłam wsiąść się Francesco na ręce i wykończona usnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz