niedziela, 6 stycznia 2013

Margaret

*w tle

Rozdział 2



Poniedziałek jest przez mnie najbardziej znienawidzonym dniem tygodnia. Wiem, że to dopiero początek, ale czuje, że mój cały tydzień będzie usłany problemami. Problemami, których oczywiście, nie ujawnię moim przyjaciołom. Dla mnie weekend mógłby trwać zdecydowanie dłużej, bo tak naprawdę mam czas tylko w piątkowe popołudnie, i sobotę. Niedziele zazwyczaj poświęcam na naukę, lub po prostu spędzam ją przed telewizorem popijając gorące kakao. Lubie być wtedy sama, mam czas na przemyślenia pod ciepłym kocykiem. Wszystko wydaje się wtedy takie nieskomplikowane i całkiem proste. Ale to uczucie szybko mija, gdy powracam do szkoły, gdzie muszę zmierzyć się z szarą codziennością. Właśnie teraz szłam wzdłuż ulicy Prestwick Roed, która prowadzi do szkoły. Droga nie jest długa, dlatego postanowiłam, że pójdę na nogach. Trochę ruchu i świeżego powietrza dobrze mi zrobi, przed siedmioma godzinami spędzonymi w szkole. Pogoda jest okropna, jeszcze niedawno bawiliśmy się z przyjaciółmi w śniegu, a teraz niema nic innego jak szara, brzydka papka. Na niebie przykrytego szarym, ciemnym puchem, pojedyncze promienie próbują się wydostać aby oświetlić ciemne ulice. Jest naprawdę zimno. Dziś miałam ubrane błękitne obcisłe jeansy, wysokie rude buty, z których wystawały grube, wełniane skarpetki w kolorze kremu, do tego dobrane miałam czerwoną koszule w kratę, szary zapinany sweterek i grubą, masywną granatową kurtkę. Na plecach zarzucony miałam plecak w drobne kwiatuszki, a na uszach fioletowe słuchawki. Słuchałam właśnie jednej z moich ulubionych piosenek.

Nie miałm dziś zbyt dobrego humoru, ale gdy zauważyłam budynek szkoły do której uczestniczyłam, na mojej twarzy automatycznie pojawił się szeroki uśmiech. Kolejny raz muszę się zmierzyć z problemami wieku dorastania. Brzmi to tanio i banalnie, ale nastolatkowie również mają problemy. I może dla dorosłych to są błahostki, ale dla nas tak nie jest. Za chwile spotkam przyjaciół i jego. Jego niedbale ułożone włosy, zawsze nie naganny wygląd, śnieżnobiały uśmiech, którym zawsze mnie wita. Tak było i tym razem. Gdy weszłam do szkoły przez masywne ciemno brązowe drzwi, skierowałam się w stronę mojej szafki. Pech chciał, że właśnie on przy niej czekał. Gdy tylko mnie zobaczył, szeroko się uśmiechnął, pokazując przy tym swój srebrny aparat na zęby i mi pomachał. Odwzajemniłam uśmiech i szybszym krokiem podeszłam do niego. Hunter, bo tak ma na imię moja miłość, złapał mnie w objęcia i mocno przytulił. Trochę mnie przyduszał, ale mogę mu wszystko wybaczyć. On nawet nie zdaje sobie sprawy ile dla mnie znaczy ten uścisk. Dla niego to zwykły przyjacielski znak, jednak dla mnie oznacza on coś całkiem innego. Te dreszcze które przeszywają moje ciało, gdy on to robi. Niezliczone motylki w brzuchu, zawroty w głowie. Boże, czy to normalne? Czy normalnym jest kogoś tak mocno kochać? Nie wiem, nie znam odpowiedzi, ale pragnę tonąć i toną bez dna w jego objęciach.
-No witam, nasze gołąbeczki- po ty słowach Franky, jak oparzeni oddalimy się od siebie.Byłam na nią zła, że przeszkadza nam w naszym uścisku, jednak wiedziałam, że to było by dziwne, gdybyśmy tak stali, wtuleni w siebie.
-Cześć, Franky- syknęłam do niej, jednak ona nic sobie z tego nie zrobiła, tylko się do nas uśmiechała. Musiała mieć bardzo dobry humor, zapewne wydarzyła się, jakaś bardzo ważna dla niej rzecz.
-Kiedy przestaniesz do nas mówić gołąbeczki?- zadał podstawowe pytanie, Hunter. Zawsze ją o to pytał, ale nigdy nie uzyskiwał odpowiedzi. Tak było i tym razem. Moja brązowowłosa koleżanka tylko się uśmiechała i odwracając się na pięcie poszła w tylko jej znanym kierunku. Chłopak z aparatem na zęby, zawsze wszystkim tłumaczy, ze nie jesteśmy parą. Pomimo, że na nią wyglądamy, a każdy myśli ze tak, jest, tymi słowami Hunter wbija małe, pojedyncze igiełki w moje serce.
 Nie ukrywam tego przed sobą, ukrywam to przed moimi przyjaciółmi, bo przecież co tak naprawdę ich to interesuje? Mają mase właśnych problemów, a moje przy nich są małe i niezauważalne. Bo ja tylko jestem zakochana w przyjacielu bez wzajemności. Blanca zmaga się z anoreksją i bulimią. Matka Jai'a zginęła gdy miał 5 lat i nikt, nawet on nie wie, jak to się stało. Pomimo wielu prób ze strony Jai'a, ojciec nigdy nic nie chce mu powiedzieć, czym go rani. Bo każdy przecież wie, że lepiej najgorsza prawda, niż skrywane kłamstwo. Ciekawe co o tym myśli sam Jai? Wszyscy wiemy, że jest mu naprawdę, bardzo trudno, ale Jai to taki typ człowiek, który nigdy nie pokaże swoich prawdziwych. Dopiero gdy komuś zaufa, jest w stanie się otworzyć. I właśnie dlatego jest taki niesforny i niegrzeczny. On po prostu odreagowuje tak swoje życie i problemy. I wole takie rozwiązanie niż alkohol, papierosy czy narkotyki.
-A ty co o tym myślisz?- z zamyślenia wyrwał mnie słodki baryton mojego przyjaciela. Szliśmy właśnie w kierunku sali biologicznej, gdzie mieliśmy właśnie obydwoje lekcje. Hamster opowiadał mi właśnie o meczu, w którym brał wczoraj udział. Dużo wymachiwał rękami i każde słowo wypowiadał z wielką pasją.
-Moim zdaniem powinieneś to sobie odpuścić, już po fakcie, nie cofniesz czasu i nie sprawisz, że David strzeli bramkę- czy to naprawdę był dla niego takie ważne? To, że kolega z drużyny nie trafił piłką do bramki? Gdybyśmy wszyscy mieli takie problemy, świat był by łatwiejszy. "Ale nudniejszy"- przypomniały mi się słowa Franky, która zawsze mi to powtarza. To dziwne, że człowiek może lubić problemy. Taka właśnie jest Franky. Dla niej dzień bez problemu, to nudny dzień.

*podczas lekcji*
Na lekcji biologii, którą prowadzi pani Bloom, suchary sypią się na prawo i lewo. Tylko, żeby one chociaż śmieszne były. Zastanawiam się tylko, czy ona nie zdaje sobie sprawy z tego, że śmiech po jej "żartach" jest całkowicie wymuszony i tak naprawdę nikt nie wie o co chodzi? Ale jest jeden plus, na takiej lekcji można spokojnie położyć się na ławce i usnąć. Zawsze na lekcji biologii siedzę z Hamster'em, tak było i tym razem. On siedział odwrócony do kolegów za nami, a ja malowałam po swoim zeszycie różne sukienki. Milion pomysłów przemykało przez moją głowę. Ale jeden był szczególnie natarczywy - WAGARY. "Nie, nie mogę tego zrobić" - odpędzałam tą myśl od siebie. "Przecież jestem grzeczna dziewczynką, grzeczna dziewczynką"- powtarzałam. Ale w pewnym momencie, myśl o wyrwaniu się z tej nudnej lekcji i kilku pozostałych, wzięła górę i napisałam na czystej kartce w zeszycie Hamstera "fuck school". Gdy tylko mój przyjaciel z ławki to zauważył, popatrzył się na mnie, a an jego twarzy malowało się zdziwienie, zmieszane z rozbawieniem. Zapewne tak jak ja nie mógł uwierzyć, że ja, cicha i spokojna dziewczyna, mogę być do czegoś takiego zdolna. Gdy znaczenie napisanych słów, w końcu do niego dotarło, pokiwał tylko głową, na znak, że się zgadza. Nie do końca jeszcze wiedziałam, co mamy teraz zrobić. Niespodziewanie Hamster zerwał się z ławki i jednym ruchem podniósł mnie z krzesła. Trzymając mnie na rękach, szepnął mi na ucho, żebym udawała, że zemdlałam. W klasie powstało zamieszanie, Hamster wytłumaczył pani Bloom, że musiałam się źle poczuć i prawdopodobnie zemdlałam. Trzymając mnie na rękach wszedł z klasy, gdy zamknął za sobą drzwi, postawił mnie powrotem na nogi i ucieszony rzekł:
-To gdzie idziemy?
-Czy ty zwariowałeś już do reszty? Odbiło Ci? Mądry ty jesteś?- wyzywałam go, bijąc pięścią po klatce piersiowej. On nic sobie z tego nie robiąc, złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w stronę schodów, prowadzących do głównego holu, z którego można było wydostać się na zewnątrz. Biegliśmy tak bardzo szybko, aby jak najszybciej wydostać się z tej nudnej szkoły. Pięknie zaczynam tydzień.
-Gdzie ty mnie ciągniesz ?- nadal na niego krzyczałam, próbując wyrwać się z jego mocnego uścisku
-Tam gdzie zawsze.
Gdy wsiedliśmy do jego czerwonego Jaguara, rzuciłam swój plecak na tylnie siedzenia. Hamster odpalił auto i nacisnął pedał gazu. Minęliśmy bramę szkolną i pomykaliśmy ulicami Cambridge. Oparłam głowę o szybę i wpatrywałam się w mijające przez nas budynki. Jechaliśmy tak w milczeniu, nie przeszkadzało mi to. Gdy samochód się zatrzymał, otworzyłam oczy i ukazał mi się wielki, kilkunasto metrowy, opuszczony budynek. Znałam go bardzo dokładnie, ponieważ często w dzieciństwie spędzałam w nim czas. Mój przyjaciel, kazał mi udać się na dach budynku, a sam poszedł do Starbucks. Niepewnie wychodziłam po krętych schodach, nie było mnie tu już tak dawno. Zafascynowana oglądałam i dotykałam każdą rzecz znajdującą się tutaj. W końcu pojawił się Hamster z dwoma kubkami pysznej Carmel'owej kawy, która wręczył mi w moje zmarznięte dłonie.